Page 120 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 120
Teraz zwróciłem uwagę, że lewe oko ma spuchnięte.
– To Kazik, pracuję dla niego. – Smutek i zmęczenie malowały się na
twarzy Esterke. – Awrumie Lajb, co oni z nami zrobili?
Bardzo mi było trudno słuchać tego, co mówiła. Chciałem wejść na naj-
wyższy budynek i krzyczeć, z całych sił krzyczeć: „Zwróćcie mi moją Esterke.
Ta nie jest moja, zwróćcie mi moją Esterke!”.
– Co oni z nami zrobili? – powtórzyła.
– Kto?
– Ja nie wiem.
– Esterke, powiedz mi, kto nam to zrobił, to ja go zabiję!
– Awrumie Lajb, jestem wypompowana, już nie potrafię nawet nienawidzić,
nie tylko kochać. Jestem jak nocnik. Przychodzą mężczyźni, rozwierają mi nogi
i siusiają we mnie. Zapinają spodnie i odchodzą. Dla nich nie jestem człowiekiem.
– Esterke, dlaczego oni ci siusiają między nogi?
– Awrumie Lajb, ja cię kocham. Ty chyba całe życie będziesz półgłówkiem.
Chodź, posiedźmy chwilę objęci w uścisku.
Esterke siedziała koło mnie. Nie siedzieliśmy na ulicy, lecz w pałacu,
przy stole. Esterke w koronie na głowie, cała w bieli, z uroczym uśmiechem
na ustach. Właściwie to nie był stół, ale obłok biały, miękki jak dobry sen.
Stół-obłok płynął powoli i z wysoka zdążyłem jeszcze zobaczyć ulicę Zgier-
ską, jak plamę, jak czarny cień, jak kałużę z brudną wodą. Nagle obłok się
rozdzielił. Na jednej z części siedziała Esterke. Jej obłok ulotnił się, pozostał
tylko zapach perfum i potu.
Nagle zjawił się skądś Szymszon.
– Awrumie Lajb, ty skurwysynu, ty gówniarzu, gdzie ty się podziewasz?
Już pół godziny cię szukam. – Szymszon podejrzliwie mi się przyglądał. –
Czego patrzysz na mnie jak idiota? Wyglądasz, jakbyś śnił. Jakbyś się urwał
z jakiegoś obłoku. I pachniesz perfumami, jak gdybyś się kochał z jakąś kurwą.
Trzeba mi było trochę czasu, by oprzytomnieć i wrócić ze stołu-obłoku
do rzeczywistości.
– Awrumie Lajb, nie ma na świecie przyjaźni. Nie ma przyjaciół. Wszyscy
są oszustami, nawet moja mama, tak, stara kurwa. Przyrzekła mi dobrą kartę,
uśmiechała się, uśmiechała się jak kurwa, no powiedz, Awrumie Lajb, to jest
mama? Oni mnie oszukali, mieli znaczone karty, rozumiesz?
Szymszon klął, groził Bogu sukinsynowi, matce kurwie, przyjaciołom
sukinsynom.
120 – Ja im jeszcze pokażę, kto to jest Szymszon Bekel!