Page 117 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 117

Oj, jak to przyjemnie znaleźć rodzinę, o której istnieniu przedtem nie
             wiedziałeś. Nie zwykłą rodzinę, ale zamożną rodzinę.
                Po trzech dniach, a dokładnie mówiąc po trzech nocach, usłyszałem roz-
             mowę, jaka się toczyła pomiędzy Szymszonem a moją nową ciocią. Z rozmowy
             tej dowiedziałem się, że Sonia bardzo się o mnie martwi.
                – No, co będzie z tym gówniarzem? – spytała. – Co ty masz zamiar z nim
             zrobić?
                – Mama jego życzy sobie, żeby poszedł do chederu, a teraz nie ma pieniędzy.
             Wierzaj mi, sprzedałbym moją ostatnią koszulę i bym mu dał.
                Mimo że sypiam w drugim pokoju, słyszę każde słowo. Później ciocia Sonia
             i Szymszon kłócili się o jakiegoś skurwysyna Pesacha. Okazało się, że skurwysyn
             Pesach jest winien Szymszonowi mnóstwo pieniędzy. Tyle, że starczyłoby nie
             tylko na posłanie mnie do chederu, ale na utrzymanie chederu z setką dzieci.
                – Soniu – szeptał Szymszon słodkim głosem do jej ucha – wydobędę
             od niego te pieniądze, wierzaj mi, przysięgam ci na pamięć mojej matki. Te
             pieniądze nie będą dla mnie, a dla tego gówniarza, a tobie przecież nie brak
             pieniędzy. Wierzaj mi, zwrócę wszystko do ostatniego grosza.
                – Ty zwracasz mi pieniądze już co najmniej dziesięć razy.
                – Sonieczko, duszo ty moja, tym razem to przecież nie dla mnie.
                Rozmowa skończyła się stuknięciem dwóch kieliszków, śmiechem cioci
             Soni i szybkim sapaniem.
                Nazajutrz Szymszon oświadczył mi, że okropnie wyglądam i że z takim
             wyglądem mogę tylko gonić ptaki w polu, a nie pójść między ludzi.
                – Pieniądze, które dostałem od cioci Soni, przeznaczone są na ubranie
             i buty, a co najważniejsze, dla reb Idla. Niech nie gadają, że o ciebie nie dbam.
             Dziś jeszcze pójdziemy do chederu.
                Serce mi się ścisnęło z bólu na myśl, że zostawiam tyle jedzenia na stole
             i że go już nigdy nie zobaczę.
                – Nie martw się, Awrumie Lajb, nikt cię nie wygania. Możemy tu zostać,
             jak długo będziemy chcieli. A teraz wyjdziemy cichutko, by nie obudzić cioci
             Soni, ona ciężko pracowała całą noc.
                Na ulicy Szymszon zmienił plany. Zamiast pójść do sklepu z ubraniami,
             postanowił odwiedzić knajpę Szmila Griba.
                – Ty rozumiesz, Awrumie Lajb, ty jesteś dla mnie jak syn, tylko tobie mogę
             to opowiedzieć. – Szymszon ściszył głos tak, żeby nikt nie mógł słyszeć. – Jeśli
             mama ukazuje mi się we śnie uśmiechnięta, to jest dowód, że mi tego dnia
             pójdzie karta. Z dwóch złotych zrobiłem kiedyś kilka tysięcy. Z pieniędzy   117
   112   113   114   115   116   117   118   119   120   121   122