Page 116 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 116

mi się spodobała czerwona podłoga i niebieskie firanki, przez które niebo
           wydawało się jeszcze bardziej niebieskie.
             Sonia krytycznie obejrzała Szymszona oraz jego i moje ubranie. Prawdo-
           podobnie wynik kontroli był dość przykry.
             – Głodni, co?
             – Tak, bardzo! – krzyknąłem. Szymszon obrzucił mnie morderczym
           spojrzeniem. Na skutek tego spojrzenia od razu się poprawiłem: – Nie, to
           znaczy nie bardzo…
             – Jeśli nie będziesz się zachowywał i mówił kulturalnie, będą to twoje
           ostatnie słowa, paniatno?
             Po ostrzeżeniu Szymszona poprawiłem swoje słowa jeszcze bardziej:
             – Trochę jesteśmy głodni.
             Po paru chwilach, jak w bajkach za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
           na stole pojawiło się wspaniałe jedzenie. Od dłuższego czasu nie widziałem
           razem tylu dobrych rzeczy i to w takich ilościach. Byłem jak sparaliżowany,
           nie wiedziałem, od czego zacząć. To było święto także dla oczu. Nic mnie nie
           obchodziły spojrzenia Szymszona ani Soni, gotów byłem narazić się nawet
           na spoliczkowanie. Z każdym kęsem świat robił się coraz piękniejszy, coraz
           łagodniejszy, coraz spokojniejszy.
             Po prostu zmieniłem swój stosunek do świata. Zniknął Szymszon, znik-
           nęła Sonia, zostałem sam jeden na świecie. Ja i grube kromki czarnego chleba
           z masłem. Chleb z okrągłymi plastrami czerwonej kiełbasy, kromki chleba
           z różowym śledziem podobnym do pupy niemowlaka. Kromki chleba z gęsim
           smalcem, a na nich krążki cebuli. Kromki chleba, a na nich konfitura grubości
           palca. Mógłbym zapełnić pół książki opisem tego, co tam było na stole. Z tru-
           dem zwracałem uwagę na fakt, że Szymszon i Sonia znajdują się w pokoju.
           Oboje siedzieli objęci na miękkich poduszkach na kanapie. Szymszon szukał
           czegoś między nogami Soni. Dla nich widocznie nie istniałem.
             Poczułem zmęczenie. Głowa opadła mi na stół i świat zniknął w masie
           chleba ze smalcem i kiełbasą. Powiedzcie mi: mazeł tow! . Mam nową ciocię
                                                           25
           Sonię. Na dowód zmiany, jaka zaszła w mojej nowej rodzinie, Szymszon uniósł
           rękę do góry, zbliżył do moich oczu i napastliwym głosem ostrzegł mnie:
             – Od dziś masz ją nazywać nie tak zwyczajnie, Sonia, ale ciocia Sonia,
           paniatno?



    116    25   Mazeł tow! (jid.) – Wszystkiego dobrego, gratulacje!
   111   112   113   114   115   116   117   118   119   120   121