Page 112 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 112
kwiecistym szlafroku, różowej nocnej koszuli szukała oczyma złodzieja w tłu-
mie. Wskazując palcami na Szymszona, darła się tak, jakby ją obrywali ze skóry:
– O tam, tam jest złodziej! – Ręka jej, pełna bransolet i pierścieni, groziła
pięścią.
– Awrumie Lajb – w panice szeptem powiedział Szymszon – uciekajmy
albo nas zlinczują.
Złapał mnie za rękę. Czułem się, jakbym fruwał w powietrzu. Na jeden
krok Szymszona musiałem zrobić pięć. Z rozpędu słyszałem tylko gwizd wia-
tru i ludzkie krzyki. Siły mi się kończyły. Z trudem oddychałem. Widocznie
Szymszon wyczuł to i mocno złapał mnie w ramiona. Gwałtownym skokiem
skrył się za jakimś drewnianym płotem. Powietrze wokół nas pełne było
ludzkich krzyków, policyjnych gwizdków.
Wstrzymaliśmy oddech. Przez szpary w płocie widziałem wściekłe twarze.
Wzrok ich szukał ofiary, by móc się zemścić. Serce waliło mi mocno. Znajdą
nas czy nie? Głosy przeszły obok i zaczęły się oddalać. Obydwaj odetchnę-
liśmy z ulgą.
– Tfu, co za zwariowany bieg, dawno już tak nie biegłem.
Twarz Szymszona była blada, prawie biała. Szare cienie skupiały się dookoła
oczu. Siedział plecami oparty o płot, z zamkniętymi oczyma. Dopiero teraz
zwróciłem uwagę na jego chorobliwą chudość. Było w nim coś starczego,
zmęczonego, zaniedbanego. Miał duże, podarte buty, za małą czapkę i palto
z bardzo dużymi kieszeniami. Był zagubiony, nieszczęśliwy. Jego postać
przypomniała mi starego, smutnego szympansa, którego widziałem w książce
u Godla.
Był tam obrazek myśliwych z bronią, a obok klatki ze zwierzętami. W jednej
z nich siedział szympans ze spojrzeniem pełnym bólu i pogodzenia się z losem.
Obraz ten utrwalił się w mojej pamięci. Bardzo litowałem się nad zwierzętami.
Sądzę, że gdybym tam był, uwolniłbym je, choć właściwie nie jestem taki
pewien. Kiedyś na Bałuckim Rynku próbowałem oswobodzić zamknięte
w klatce psy przeznaczone na sprzedaż. Były ogromnie zaniedbane, z sierścią
pełną błota. Jeden z psów miał czarne łaty, przyglądał mi się błagalnie: „Zwolnij
mnie!”. Zbliżyłem się do niego, pełzając pod wozami, żeby mnie woźnica goj
nie dostrzegł. Kiedy dotknąłem przykrywy klatki, pies ugryzł mnie w palec,
a reszta zaczęła wściekle szczekać. Zanim uciekłem, splunąłem z pogardą na
niego. Pamiętam także wypadek z Cyganem i wielkim niedźwiedziem o brą-
zowym futrze. Niedźwiedź tańczył w takt dźwięków bębna, w który uderzał
112 Cygan. Cygan był mały, czarny, bosy, w podartym ubraniu. Niedźwiedź kiwał