Page 113 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 113

się w prawo i w lewo, zupełnie jakby był pijany. Nie rozumiałem, dlaczego
             taki wielki niedźwiedź nie zabije małego, nieszczęsnego Cygana i nie ucieknie
             z powrotem do lasu. Opowiadam wam o tych smutnych zwierzakach, bo
             Szymszon mi je przypominał.
                On także był wielki i mocny, a teraz siedział powalony przez los. Oparty
             plecami o drewniany płot, robił wrażenie zwierzaka w klatce. Tak, tak wyglądał
             Szymszon, kiedy przegrywał w karty. Opowiadał mi kiedyś, że jego mama też
             była karciarą. „Ona umiała grać! Ja to pies przy niej”. Wierzył, że po śmierci
             matka wstawi się za nim u Pana Boga. Nie wiem, co zaszło między Szymszo-
             nem a jego matką. Nie chciał o tym opowiadać, a ja nie chciałem wtrącać się
             w niesnaski rodzinne. Skutek jest jednak taki, że Szymszon zawsze przegrywa
             w karty. Teraz siedzę obok niego zatopiony we własnych myślach, a jedyna
             szansa, że pójdę do chederu, tkwi w teczce, która leży obok Szymszona.
                „Boże, proszę cię, modlę się do ciebie, zrób tak, żeby w teczce było dużo
             pieniędzy. Jestem gotów poświęcić dla tego celu wszystko”. Miałem jednak
             problem – nie posiadam niczego do poświęcenia. Prawdopodobnie obaj
             modliliśmy się podobnie. Nie wiem, co poświęcił Szymszon. Bardzo się boję,
             że poświęcił mnie.
                Nagle wstał.
                – Awrumie Lajb – powiedział – mam wrażenie, że w torbie jest dużo
             pieniędzy!
                – Amen – powiedziałem głośno.
                Kiedy Szymszon otworzył teczkę, zwróciłem uwagę, że zbladł. Gdy zoba-
             czyłem jej zawartość, wybuchnąłem śmiechem. Teczka pełna była podartych,
             jedwabnych pończoch, przygotowanych prawdopodobnie do naprawy. Kiedy
             wybuchnąłem śmiechem, oberwałem oczywiście takiego klapsa, że świat
             zamienił się w wirującego bąka.
                Dlaczego mnie uderzył? Jak gdybym to ja włożył tam te podarte pończochy.
             I żeby świat się nie kręcił tylko w jedną stronę, oberwałem z drugiej.
                – To wszystko są sztuczki mojej mamy, nawet w niebie mi nie wybacza.
             Niech skona!
                Chciałem spytać, czego mu mama nie wybacza i przypomnieć, że ona
             przecież i tak już nie żyje, ale dwa policzki najzupełniej mi wystarczały. Nagle
             Szymszon z pończochami w ręku wybuchnął śmiechem. Tarzaliśmy się po
             prostu po ziemi. Kiedy się uspokoiliśmy, przeprosił mnie za to, że mnie uderzył.
                – Daj spokój, Szymszonie, co to dla mnie znaczy jeden albo dwa policzki.
                Słowa moje bardzo go zmartwiły.                                    113
   108   109   110   111   112   113   114   115   116   117   118