Page 110 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 110

żeby mnie opluwać. Należy mi się, bo ze mnie stracona dusza. Powtórz
           jeszcze raz.
             Szymszon mówił bardzo dużo, a ja nic z tego nie rozumiałem. Pokój za-
           mienił się w karuzelę. Jej obroty coraz bardziej się zwiększały. Jedno krzesło
           goniło drugie. Szmil wychrzta przemienił się nagle w olbrzymiego, różowego
           wieprza, a na nim jechali, śmiejąc się i wymachując rękami, Szymszon Bekel
           i Pesach Chmol.
             Zasnąłem. Obudziłem się w karczemnej kuchni. Obok na sienniku leżał
           Szymszon, a tuż przy nim jakaś kobieta z otwartymi ustami i żółtymi zębami.
           Obydwoje przykryci byli paltami. Dookoła nich rozrzucone były rozmaite
           części garderoby. Czułem ogromne pragnienie, ale nie miałem sił wstać. Za
           każdym razem, kiedy próbowałem, ogarniały mnie mdłości i zawroty głowy.
           Nie wiem, jak długo tak leżałem na wpół przytomny, na wpół majaczący. Usi-
           łowałem przypomnieć sobie, co mi się stało. Wszystko, co pamiętałem, to był
           Szmil wychrzta jako olbrzymi, różowy wieprz. Z boku usłyszałem budzącego
           się ze snu Szymszona. Potem usiłował obudzić leżącą obok niego kobietę.
             – Wstawaj, Franka!
             – Zostaw mnie, pozwól spać, jeszcze jestem zmęczona.
             – Powiadam ci, wstawaj, bo jeśli nie, to ja cię podniosę i wtedy będzie gorzej!
             Na wpół przymkniętymi oczami przyglądałem się Szymszonowi i jego
           towarzyszce. Siedzieli na materacu, obydwoje do połowy nadzy. On był
           chudy, muskularny, kobieta jeszcze chudsza, z dużymi, opuszczonymi jak
           worki piersiami, z dużymi, ciemnymi sutkami. Twarz miała zmęczoną, peł-
           ną zmarszczek, cała była umorusana czerwoną szminką. Coś zaszeptała ze
           śmiechem Szymszonowi, a on przyłączył się do jej śmiechu.
             – Tylko żeby gówniarz się nie obudził – powiedziała kobieta.
             Zamknąłem oczy. Próbowałem myśleć poważnie. Dlaczego mężczyźni
           lubią spać z kobietami, nawet takimi chudymi, brzydkimi, z opuszczonymi
           piersiami i starczą twarzą? Co oni do siebie szepczą? Z czego się śmieją?
           Wszystko wydawało mi się wstrętne i straszne. Bardzo mnie przerażała myśl,
           że kiedy dorosnę, także będę sypiał z kobietami.
             Myśli moje zostały przerwane ciężkim sapaniem obydwojga, a potem krzy-
           kiem. Nie wiem, kto krzyczał, Szymszon czy kobieta. W całej tej sytuacji kryła
           się jakaś tajemnica, która powodowała u mnie mdłości. Prócz tego ludzie zawsze
           pachną albo perfumami, albo potem, jak kwaśna kapusta. Może ten zapach
           pochodzi z domów, w których mieszkają? Jeśli tak, to znaczy, że kiedy podro-
    110    snę, też będę śmierdział kwaśną kapustą. Moje dzieci też tak będą cuchnęły.
   105   106   107   108   109   110   111   112   113   114   115