Page 109 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 109
– Nu, dlaczego nasz rabin nie je, co, nieprzyjemnie ci jeść i pić ze złodziejami?
Szymszon wyprzedził mnie i powiedział:
– Polegaj na mnie, on będzie pił! – A do mnie zwrócił się groźnym głosem.
Twarz jego była czerwona od wódki. W ustach trzymał zgaszonego papierosa.
Był przylepiony do dolnej wargi i wyglądał jak długi, biały język. – Pij albo
połamiemy ci wszystkie kości! Dość najadłem się wstydu przez ciebie. – Szym-
szon drżącą ręką podał mi pełen kieliszek wódki. – Pij albo to jest twój koniec!
Dostałem mdłości od samego tylko zapachu.
Pesach Chmol i Szmil wychrzta podżegali Szymszona:
– Siłą mu nalej!
Czerwone oczy zbliżały się do mnie, były coraz bliżej, ręka pchnęła kieli-
szek aż do ust. To jakiś inny Szymszon, takiego nie znałem. Pełen przemocy
i groźby. Ze strachu wypiłem wódkę jednym tchem.
– Brawo, Awrumie Lajb, jesteś mężczyzną.
Obecni z zacięciem bili brawo.
Po paru sekundach zrobiło mi się gorąco, jakbym połknął żarzący się wę-
giel. Potem miałem uczucie, jakby ogarnął mnie pożar. Widocznie stroiłem
śmieszne miny i to jeszcze bardziej podniecało obecnych. Chciałem krzyczeć,
ale słowa utknęły mi w gardle.
– Awrumie Lajb, zrobimy z ciebie przyzwoitego złodzieja, masz po temu
wszelkie dane! – krzyczał Szmil wychrzta.
Ktoś trzymał mnie za głowę, kto inny siłą wlał mi jeszcze kieliszek wódki.
Po drugim kieliszku wszystko dookoła zatraciło kształt. Na przykład czyjaś
czapka wydawała mi się przedłużeniem twarzy, a marynarka kogoś innego,
nie wiedziałem kogo, wyglądała jak długa broda. Jakieś oblicze bez oczu i nosa
śpiewało bardzo śmieszną piosenkę. Nie rozumiałem słów. Wszystkie zlały
się w jedno długie słowo z czkawką.
Szymszon objął mnie zaskakująco delikatnie, a potem kolejno Szmil wy-
chrzta i Pesach Chmol.
– Nie płacz, Awrumie Lajb, dopóki ja żyję, nie będziesz sierotą. A jeśli
umrę, zastąpią mnie i będą o ciebie dbać Szmil wychrzta i Pesach Chmol.
Bardzo mnie wzruszyły ich przyrzeczenia, po prostu chciałem ich objąć
w dowód wdzięczności, ale nagle poczułem mdłości i zwymiotowałem wprost
na Szymszona. Myślałem, że mnie zabije.
– Szymszonie, to nieumyślnie, zemdliło mnie!
Szymszon zaczął płakać i bić się pięścią po piersiach.
– Moja ty niewinna duszo, dobrze zrobiłeś, bo tylko na to zasługuję, 109