Page 107 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 107

Różowy balon zamienił podejrzliwe spojrzenie w uśmiech.
                – A, Szymszon Bekel cię zaprosił, to co innego. – Usta balonu były prawie
             bezzębne, mowa bardzo niewyraźna.
                Szymszon przysłuchiwał się rozmowie z satysfakcją, jak gdyby chciał po-
             wiedzieć: „No, co ty na to… Teraz to już wiesz, kto to jest Szymszon Bekel!”
                – Ty, Szymszele, pewno życzysz sobie piwo z pieprznym i solonym bobem?
             – spytał różowy balon.
                – Tak, ale szybko, bo my się bardzo spieszymy!
                – A co dać dziecku?
                – Szmil, odnoś się do niego z poważaniem. To będzie rabin miasta Łodzi.
                Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
                – No to co mam podać łódzkiemu rabinowi?
                – Ciastko z kremem i lemoniadę.
                – Chodź, siadaj koło mnie, Awrumie Lajb. Co za duet! Główny rabin
             Łodzi i złodziej. Widocznie to idzie w parze.
                Chętnie uciekłbym z tego miejsca, ale zrozumiałem, że nie mam dokąd
             wracać. Muszę zostać z Szymszonem. Ten siedział koło ściany wytapetowanej
             na zielono. Ponad jego głową wisiała kopcąca lampa naftowa. Kufel piwa
             Szymszona pokryty był pianą, jak gdyby pęcherzykami mydła.
                – Nu, jak idzie? – spytał człowiek o imieniu Pesach Chmol, który z po-
             litowaniem przyglądał się swetrowi Szymszona. – Oj, Szymszele, gdzie te
             czasy, kiedy wszystkich zapraszałeś na piwo? Gdzie te czasy, kiedy Szymszele
             chodził ubrany jak lord, co?
                Czułem, że lekceważący ton Pesacha Chmola dotknął Szymszona. Próbo-
             wałem przyjść mu z pomocą – ale natychmiast zrozumiałem, że popełniłem
             błąd, bo jego małe oczka, trochę zaczerwienione jak u kury, uśmiechały się
             z wąskich szpar – i powiedziałem:
                – On sprzedał swoje ubranie, abym ja mógł się uczyć w chederze.
                Szymszon spojrzał na mnie tak, jakby mnie chciał połknąć.
                – Zamknij się, ty gówniarzu, albo połamię ci wszystkie kości.
                – Ale ja to powiedziałem, bo to jest prawda.
                – A czy ktoś cię pytał?
                – Nie.
                – No to zamknij się.
                – Cha, cha, cha! Spełniasz dobre uczynki, Szymszonie – zadrwił ktoś
             w słomkowym kapeluszu. Na twarzy miał krostki, jakby go wszy obsiadły. –
             Cha, cha, cha! Chcesz się dostać do raju, Szymszele, co? Nu, wyobraź sobie,   107
   102   103   104   105   106   107   108   109   110   111   112