Page 105 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 105

Na to tylko czekał Szymszon. Szybkim ruchem porwał ze stołu lichtarz
             i krzyczał:
                – Ja ci rozwalę łeb, ty psia córo, kurewskie nasienie!
                Wyglądał niebezpiecznie. Nos mu zbielał, nozdrza nabrzmiały. Wzrok
             ciskał gromy. Jego oczy szukały Rachel. Nawet paląca się w lichtarzu świeca
             drżała z przerażenia. Żyły na szyi tak nabrzmiały, że bałem się, iż lada chwila
             pękną. Wygląd ten wstrząsnął mną. Zrozumiałem, że dzieje się tu coś, czego
             nie zapomnę do końca życia.
                Zbliżyłem się, jak to tylko było możliwe. Najbardziej mnie interesowało,
             czy Szymszon rozwali Rachel głowę, czy nie. Dotychczasowe sprzeczki z fla-
             kami wydawały mi się dziecinną zabawą. Od sprzeczek tych nikt nie umarł,
             ale z lichtarzem to zupełnie inna sprawa. Gdyby Szymszon naprawdę zabił
             Rachel, wszyscy by umarli z zazdrości, że byłem świadkiem morderstwa.
                Już widziałem siebie jako bohatera dnia. Zupełnie jak Hersz Motel, którego
             brat zabił swoją kochankę Edę nożyczkami. A Hersz Motel zachowywał się
             tak, jakby to on ją zabił. Był dumny, nie rozmawiał ze mną, nie rozmawiał
             z nikim. Za opowiadanie o zabójstwie Edy musieliśmy mu płacić jabłka-
             mi, guzikami albo filmami. Demonst racyjnie wypluwał pestki. Na samą
             myśl, że za opowiadanie i ja mogę otrzymać jabłka, już czułem ich soczysty,
             słodki smak.
                Rozważałem, w jaki sposób będę opowiadał o morderstwie. Najlepiej
             chyba będzie tak: „Sam widziałem, jak Szymszon lichtarzem walnął Rachel
             w głowę. Krew buchnęła jak z kranu. Można ją było zbierać wiadrami”. Ale
             po namyśle stwierdziłem, że nie należy przesadzać, bo dzieciaki nie uwierzą
             i pożegnam się z jabłkami. Lepiej jest może opowiedzieć tak: „Podłoga była
             czerwona od krwi”. Tak, to brzmi lepiej. „Szymszele – błagała już umiera-
             jąca Rachel, ale Szymszon nie zwracał na to uwagi i walił ją po głowie raz
             po raz”.
                Nie ma opowiadania. Nie ma jabłek. Nie ma guzików i filmów. Po prostu
             chciałem plunąć na Rachel. Wstrętna Rachel zepsuła wszystko. Zaczęła wy-
             cofywać się na całej linii frontu, i to w sposób upokarzający.
                – Przecież mówię tak, bo pragnę twego dobra, Szymszele!
                – Ja sam wiem, co jest dla mnie dobre, rozumiesz?
                – Tak, Szymszele, moja ty słodyczy!
                Szymszon postawił z powrotem lichtarz na stole, przekonany, że wywarł
             na nas dostateczne wrażenie. W moich oczach stracił całe poważanie. Zro-
             zumiałem, że to po prostu tchórz.                                     105
   100   101   102   103   104   105   106   107   108   109   110