Page 101 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 101

Po południu Chaim się trochę uspokoił, tylko jego usta były w ciągłym
             ruchu. To się otwierały, to zamykały, podobnie jak u karpia, którego Malka
             kupowała na szabas, zanim go zabiła. Chaim konał spokojnie, bez skarg,
             podobnie jak żył.
                Zdrzemnąłem się. Przez sen słyszałem, jak Malka cicho powiedziała:
                – On już nie cierpi, niech będzie błogosławiony Sprawiedliwy Sędzia.
                Nie rozumiałem sensu tych słów. Słyszałem tylko, że Chaim już nie cierpi
             i ucieszyłem się. Poszedłem spać. Obudziły mnie liczne głosy. Spod stołu,
             pod którym sypiałem, widziałem kilku sąsiadów kiwających się naprzód
             i do tyłu, w prawo i lewo. Ich usta poruszały się szybko, zupełnie tak, jakby
             współzawodniczyli między sobą, kto z nich pierwszy skończy się modlić.
             Szukałem między nimi Chaima. Jego łóżko było puste. Leżał na ziemi przy-
             kryty białym prześcieradłem. U wezgłowia paliły się dwie świece. Trudno mi
             było uwierzyć, że Chaim nie żyje. Wydawało mi się, że dla dowcipu chowa
             się pod prześcieradłem. Czekałem na to, że wstanie i powie: „Hej, Awrumie
             Lajb, ale cię urządziłem, co?”.
                Sąsiedzi przestali się modlić. Wszyscy nosili czarne palta, wszyscy mieli
             czarne, długie brody. Wydawało mi się, że wyglądają tak, jak gdyby uciekali
             z filmu, który kiedyś widziałem w kinie: Ali Baba i czterdziestu rozbójników.
             Zobaczyłem, jak grube paluchy czarnymi paznokciami chwytają cztery rogi
             prześcieradła, a w nim huśtające się ciało Chaima.
                Chaim znikł. Po nim znikła też jego żona Chana. W mieszkaniu nic się nie
             zmieniło. Zegar z głową smoka wydzwaniał długim wahadłem swoje melodie.
             Czasem smok groził zegarowi w swojej paszczy, że go pożre. Niebieski czajnik
             oddychał bez zmian, wypuszczając gęstą parę. Tylko maszyna do szycia Chaima
             była przykryta workiem pełnym dziur. Po kilku dniach zjawili się brodacze
             i po targach z Malką wynieśli na dwór maszynę do szycia – tak jak Chaima.
             Gdyby żył, powiedziałby zapewne: „Ha, ha! Nic się na to nie poradzi. Takie
             jest życie”. Coś we mnie zamarło wraz ze śmiercią Chaima.
                Wczoraj nadszedł list od mamy. Koperta była wygnieciona, pełna tłustych
             plam.
                – Widzisz, Awrumie Lajb, ona cię nie zapomniała. Widzisz, mama to
             mama! – Malka założyła okulary w drucianej oprawie i cicho czytała:
                „Ja mieszkam w Białymstoku i bardzo tęsknię za tobą. Pracuję jak zwy-
             kle jako służąca (słowo „służąca” było trzykrotnie podkreślone). Widocz-
             nie taki mój los. Myślałam, że uda się zarobić trochę pieniędzy i zabrać
             cię do siebie. Nadaremnie. Jeszcze gorzej. Po trzech miesiącach pracy nie   101
   96   97   98   99   100   101   102   103   104   105   106