Page 94 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 94

w jakimkolwiek kierunku. Dziunia wiedziała. Co wiedziała? O pannie Sabince?
                 To wszystko? Wszystko i więcej niż wszystko. Wiedziała to, co on wiedział. Nie
                 wybaczy mu, bo on sam sobie nie wybaczył… I nie wybaczy. Nigdy. A skoro tak –
                 to dlaczego rzeczywiście nie pójść do panny Sabinki? Ruszył w kierunku mostu.
                 Nie mógł się doczekać, kiedy do niej dotrze – ale nie przyspieszył kroku. Miał
                 czas. Dużo czasu. Całą noc z nią spędzi. Tę noc i wszystkie inne…
                   Kiedy dotarł na Marysin, skręcił z powrotem do domu. Przed bramą stał Sprze-
                 dawca Toffi ze skrzynką zawieszoną na szyi. – Niech pan kupi na pokrzepienie
                 serca, panie Cukerman – zaproponował. Samuel w roztargnieniu zaczął szukać
                 w kieszeni paru fenigów. – Niech pan go od razu weźmie do ust – powiedział
                 sprzedawca i podał mu brązowego cukierka.
                   Samuel spacerował tam i z powrotem przed bramą ssąc cukierek. Widział
                 kilka osób spieszących z torbami i tobołkami w kierunku mostu. Nieoczekiwa-
                 nie przyszedł mu na myśl Adam Rozenberg. Od dawna go nie widywał. Już nie
                 szantażował go o pieniądze. Samuel zdziwił się, dlaczego dopiero teraz sobie
                 o nim przypomniał. Obudziła się w nim ciekawość. Co się stało z Adamem? Ta
                 wiadomość wydawała mu się ważna. Istotna, kluczowa. Czy Adam opuścił getto
                 z transportem? Czy leżał gdzieś chory, konający? Czy to by oznaczało, że to Samuel
                 wyszedł zwycięsko z walki, jaka się między nimi toczyła? Co to była za walka?
                 Dlaczego tak śmiertelnie się nienawidzili? Zapewne z powodu ich wzajemnego
                 podobieństwa. Właściwie byli braćmi ulepionymi z tej samej gliny. W wyobraźni
                 Samuel zobaczył obrzydliwą, obwisłą twarz Adama i dreszcz go przeszedł. Jak
                 to możliwe? Przecież tak się od siebie różnili, mieli przeciwstawne natury. Tylko
                 to jedno – wstręt, jaki Samuel czuł do siebie, przypominał wstręt, jaki czuł do
                 Adama. I to ich różniło. Właśnie to. Samuel odetchnął lżej. Jeszcze nie wszystko
                 stracone. Odrobina światła, nawet znikoma, nie pozwalała na razie, by ciemność
                 ostatecznie rozlała się nad jego głową. W przypływie energii skierował się do mo-
                 stu. Spieszył nie do panny Sabinki, ale do swego przyjaciela, Mojszego Ejbuszyca.
                   Mieszkanie Ejbuszyców pełne było młodzieży. Książki przechodziły z rąk do
                 rąk. Słychać było szmer rozmów i przewracanych kartek. Spod kuchni zerwał
                 się Mojsze i wpatrywał się zdezorientowany w Samuela. Na kuchni, jak na stole,
                 stały dwa talerze zupy i talerzyk plasterków brukwi. Blumcia Ejbuszyc siedziała
                 nad jednym z talerzy i jadła. Samuel zrobił krok w tył: – Przyjdę innym razem –
                 powiedział.
                   Mojsze zastąpił mu drogę: – Dlaczego? Proszę spojrzeć, ja już zjadłem i…
                 W pokoju jest Rachela ze swoim kółkiem. Ale możemy zejść.
                   – Dobrze, poczekam na pana na dole – szybko odpowiedział Samuel i wy-
                 szedł. Jak zwykle zirytowała go panująca w mieszkaniu Mojszego miła atmosfera
                 i gościnność.
                   Czekał w bramie. Wdychał powietrze, czuł jego smak. Matylda powiedziała,
                 że dziś był piękny dzień. W ogóle tego nie zauważył. Przypomniał sobie, że na
           92    początku istnienia getta był bardzo wrażliwy na pogodę: słońce, deszcz. Lubił
   89   90   91   92   93   94   95   96   97   98   99