Page 93 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 93

Poczuł w jej głosie zarzut. – Masz rację – mruknął. – To nie ma sensu. – Nie
                   wyjął radia, tylko ciężko opuścił się na trociny i oparł głowę na kolanach. Dziunia
                   usiadła obok niego. Przez ciemność piwnicy dotarł do niego jej świeży, ciepły głos.
                      – Z początku nie miałam nic przeciwko pracy w policji – powiedziała. – Wy-
                   dawało mi się, że w ten sposób pomagam dzieciom, by nie wyrosły na złodziei.
                   Ale prawda jest taka, tatusiu, że dzieci, które kradną ziemniaka, bo umierają
                   z głodu, nie są złodziejami. Ja sama… też przecież kiedyś coś ukradłam. Wyjęłam
                   trochę biżuterii z walizek Rozenbergów… kiedy nie mieliśmy za co kupić jedzenia.
                   Chciałam to wyprzeć z pamięci. Wydawało mi się, że to, co zrobiłam, było słuszne,
                   a to, co inni robią, jest przestępstwem. Dlatego nie było mi trudno uganiać się
                   za małymi złodziejami. Kiedy człowiek wkłada mundur, od razu czuje, że racja
                   i sprawiedliwość są po jego stronie… Nawet biłam… Tak, ja, twoja córka, szla-
                   chetna syjonistka. Tu, w ciemności, mogę ci to powiedzieć. Dwa razy zdzieliłam
                   kogoś pałką… z całej siły. Człowiek niepostrzeżenie się wciąga. Trzeba dokonać
                   wyboru… i położyć temu kres. Być pośród nich i mieć czyste ręce – to niemożli-
                   we. – Samuel czuł, że każde słowo Dziuni jest kroplą oliwy podsycającą buzujący
                   w nim ogień. Miał ochotę udusić ją, zdusić jej słowa. Dlaczego oni się wszyscy
                   na niego zmówili? Dlaczego się uparli, żeby zatruć mu każdą chwilę? Nawet tu,
                   w piwnicy, nie miał chwili spokoju. Wstał. Chwyciła go za rękę: – Zostańmy tu
                   jeszcze trochę. Jest tak cicho… tak dobrze się rozmawia. – Zamilkła na chwilę,
                   po czym dodała: – Tu, w piwnicy, jesteśmy oboje innymi ludźmi. Zauważyłeś, że
                   tutaj nigdy się nie śmieję? Nie dlatego, że robi mi się smutno, tylko… Ale dlaczego
                   w ogóle się nie odzywasz? O czym myślisz?
                      – O tym, co mówisz.
                      – Że jesteśmy tu innymi ludźmi?
                      Zerwał się. – Zostaw mnie w spokoju! Chodź, wychodzimy stąd!
                      Dogoniła go przy drzwiach i chwyciła za rękaw. – Tatusiu, co się stało?
                      Oderwał jej rękę: – Nic się nie stało. Odczepcie się ode mnie wszyscy, wszyscy!
                      Kiedy wyszli na dwór, przebiegł obok niej i skierował się do bramy. Szedł po
                   ulicy szybkim krokiem, jakby podskakiwał. Wiedział, że Dziunia za nim idzie.
                   Do jego uszu dochodził dźwięk jej kroków. Zatrzymał się, odwrócił głowę i jego
                   spojrzenie natrafiło na głębię jej ciemnych oczu. – Czemu mnie ścigasz, do
                   diabła?! – wykrzyczał.
                      – Wiem, dokąd idziesz – odpowiedziała spokojnie.
                      – Wiesz, ha?
                      – Tak, już od dawna.
                      – No to może mi powiesz, to też się dowiem. – Czuł, jak jej czarne oczy
                   przewiercają go w ciemności na wylot. Wydawało mu się, że sam tak na siebie
                   patrzy. Chciał znaleźć jakąś celną ripostę, byle tylko ocalić coś, co właśnie roz-
                   padało się na kawałki. Nie udało mu się. A ona już się od niego odwróciła i biegła
                   z powrotem. Wchłonęła ją ulica i ciemność. Był sam. Tego chciał – i tego się
                   bał. Stał jak przykuty do miejsca. Wydawało się, że nie ma sensu zrobić kroku   91
   88   89   90   91   92   93   94   95   96   97   98