Page 89 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 89

widocznie o coś zapytać. Ale ona przyspieszyła kroku i nawet się na niego nie
                   obejrzała. Była ubrana w mundur policyjny, spodnie golfowe i żakiet trzy czwarte.
                   Na głowie miała duży beret. Te rzeczy i jej zawadiacki chód nadawały jej wygląd
                   klauna. Bella zasłoniła twarz rękami, skuliła się i zamknęła oczy. Czuła się jak
                   Mietek. Tak jak on była oderwana od wszystkiego i od wszystkich.
                      Usłyszała, że Dziunia wchodzi do domu i mówi coś do Matyldy i do Rejzli.
                   Nagle jej głos rozległ się tuż nad uchem Belli: – Śpisz? – Dziunia lekko dotknęła
                   jej ramienia. – Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Poczekaj tu na mnie.
                      Do Belli doszedł szum kranu i śpiew Dziuni. Nuciła szlagier gettowy autorstwa
                   Herr Schattena, męża zaufania Prezesa: Zostałem zdradzony przez księżyc,
                   słońce na manowce mnie wodzi. Ta smutna, romantyczna melodia w ustach
                   Dziuni brzmiała jak najweselsza piosenka na świecie.
                      – Dalej, wstawaj i pomóż wnosić materace. – Bella usłyszała nad sobą głos
                   Rejzli. Powoli się podniosła i chwyciła materac, który natychmiast wysunął jej się
                   z palców. – Nie tak delikatnie, panieneczko! – zakomenderowała Rejzl. – Mocniej,
                   z ikrą! – kręciła głową z niezadowoleniem: – E, ta dziewczyna ma dwie lewe ręce.
                   Twoja matka ma rację, jak mi Bóg miły. Nie wyrośniesz na ludzi.
                      Ale w tym momencie pojawiła się na wpół rozebrana Dziunia, wycierająca
                   ręcznikiem mokrą grzywkę. – Co się tak skarżysz, Rozalio? – zaśmiała się. –
                   Zatonął ci statek z kwaśnym mlekiem?
                      Na widok Dziuni Rejzl chwyciła się za głowę: – Biada mi! Na balkonie w samej
                   koszuli? – Dziunia pomogła jej i Belli wtaszczyć materace. – Szybciej, gwałtu,
                   rety! – popędzała Rejzl. – Jeszcze ktoś cię zobaczy, bezwstydnico!
                      Dziunia pogwizdywała. Jak tylko materace znalazły się na łóżkach, rzuciła
                   się na jeden z nich i zaczęła się na nim huśtać. – A teraz, droga Rozalio – wy-
                   krzyknęła – będziesz tak dobra i opuścisz ten pokój, bo muszę coś ważnego
                   omówić z panną Bellą.
                      Ale Rejzl poprawiła przekrzywioną chustkę zasłaniającą jej jedno oko, poło-
                   żyła ręce na biodrach i pokręciła głową. – Mowy nie ma! Teraz siadamy do stołu.
                   Widziałam, że tata szedł już przez podwórze.


                                                    *


                      Siedzieli przy kolacji. Bella uparcie wpatrywała się w talerz i nie odzywała ani
                   słowem. Samuel też milczał z wzrokiem utkwionym w talerzu. Tylko od czasu do
                   czasu kątem oka spoglądał na Bellę, która nadal była na niego obrażona i osten-
                   tacyjnie nie zwracała na niego uwagi. Jedynie Dziunia i Matylda były w dobrym
                   nastroju. Ale ich słowa nie wychodziły sobie naprzeciw – raczej się unikały. Przez
                   cały czas rozbrzmiewał też monolog Rejzli. Zwracała się do wszystkich i zarazem
                   do nikogo. Przypominało to rozmowę głuchych.                          87
   84   85   86   87   88   89   90   91   92   93   94