Page 86 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 86

Lubiła tam myszkować pod nieobecność Samuela. Z zapamiętaniem otwierała
                 jego szuflady i przeszukiwała mu kieszenie. Dawna Matylda, ta z „przeczytanej
                 książki”, nie robiłaby takich rzeczy. Nie pozwoliłyby jej na to duma i honor. Ale
                 dzisiejsza Matylda ledwo pamiętała, co oznacza duma i honor. Tak jak ledwo
                 pamiętała wiele innych zasad, którymi kiedyś się kierowała. A kiedy raz posta-
                 wiła sobie pytanie, co właściwie chce znaleźć w pokoju Samuela, nie umiała na
                 nie odpowiedzieć.
                   Lubiła myszkować nie tylko tam, lecz również u dzieci. One też stały się jej
                 obce. Także ta miłość należała do innej kobiety – do matki znającej język czułości,
                 posiadającej wielkie, wypełnione ciepłem serce, w którym oddanie pasło się jak
                 baranki na słonecznej, bujnej i soczystej łące. Dziś Matylda czuła się jak kobieta
                 bezdzietna i jeśli żywiła jakieś uczucia do córek, przypominały jej one uczucia
                 do Samuela – tęsknotę i zainteresowanie, jak wobec obcych osób.
                   Tego ranka doszło do głosu zaciekawienie. Przed wyjściem z domu dziewczyn-
                 ki wraz z Rejzlą wyniosły na balkon materace. Matylda dyrygowała nimi, kiedy
                 nagle pod materacem z łóżka Belli dostrzegła złożoną karteczkę. Wyszarpnęła
                 ją, ale zanim zdołała ją rozłożyć, doskoczyła Bella i wyrwała jej karteczkę z ręki.
                 Uśmiechając się z roztargnieniem, nienaturalnie, Matylda nakazała: – Pokaż mi
                 ten papier! – i rzuciła się na córkę.
                   – Nie chcę! To moje! – odepchnęła ją Bella.
                   Matylda ustąpiła, ale obiecała sobie, że przeszuka pokój córek, jak tylko
                 wyjdą. Na razie, żeby się uspokoić, z powrotem pobiegła do pokoju Samuela.
                   Od jakiegoś czasu Samuel nie zbierał rozłożonych na biurku materiałów –
                 notatek, fiszek z tabelkami, diagramami i cyframi oraz stosika luźnych kartek
                 zapisanych na maszynie, które przygotował do książki. Matylda znała każdą
                 stronę na pamięć, więc wiedziała, że nic tu nie przybyło. Mimo to usiadła na
                 krześle Samuela i dopadła do papierów, jakby widziała je po raz pierwszy.
                   Kartki były pogniecione i pożółkłe. Już od dawna miały dla Matyldy specjalne
                 znaczenie. Dla niej było to coś więcej niż projekt pracy o historii Żydów w Łodzi.
                 Dla niej była to ta dawno przeczytana, zapomniana książka. Kurz między kartkami
                 był kurzem czasu, który zatarł drogę do dawnej Matyldy, do dawnego Samuela. To
                 była wyschnięta łąka, na której nic się już nie pasło. Matylda patrzyła na papiery
                 i wsłuchiwała się w wyimaginowane dźwięki pianina: A w dniu, gdy już mnie nie
                 będzie… Wiatr wpadający przez otwarte okna pomagał jej przesuwać kartki.
                 Gładził ją po policzkach chłodnym, uspokajającym tchnieniem. „Jest wiosna…”
                 szeptał jej do ucha. „Świeże trawy, soczyste i zielone, kiełkują nawet na łąkach,
                 które zimą umierają”. Usłyszała, jak córki zamykają za sobą drzwi i wbiegła do
                 ich pokoju. Myszkowała po nim z tępym uśmiechem. Wiedziała, że niczego tu
                 nie znajdzie, jak niczego nie znajdowała w pokoju Samuela. Nasyciwszy się tą
                 zabawą, poszła do kuchni i zabrała się do gotowania.

           84                                    *
   81   82   83   84   85   86   87   88   89   90   91