Page 85 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 85

powietrza. Kilka razy przerywała pracę, by obmyć pot i przejrzeć się w lustrze.
                   Powinna bardziej się troszczyć o figurę i mniej podjadać – strofowała się. Miała
                   nadzieję, że teraz, na wiosnę, kiedy chłód w duszy zelżał, przyjdzie jej to łatwiej.
                      W jej głowie pianino grało utwór Beethovena Dla Elizy. Melodia była głęboka,
                   ciepła, przeniknięta tęsknotą Matyldy za Samuelem. Jeszcze nigdy tak go nie
                   kochała jak ostatnio. Czasem jej się wydawało, że jej dotychczasowe uczucie do
                   niego nie było czyste, lecz chorobliwe i niszczycielskie. Może to nawet nie była
                   miłość. Dopiero teraz zaznała jej w pełni i czuła się jak uzdrowiona. To uczucie
                   pojawiło się w ostatnich strasznych tygodniach w getcie wraz z wysiedleniami – ale
                   i koncertami w Domu Kultury i tą wspaniałą wiosną. Nuciła pod nosem i cicho,
                   tylko dla siebie, parafrazowała słowa utworu: A w dniu, gdy już mnie nie będzie…
                   Nadzieja nie zawsze była pozytywnym uczuciem. Prowadziła do buntu, ekscytacji,
                   goryczy. Dopóki Matylda miała nadzieję na miłość Samuela, była niecierpliwa,
                   niespokojna. Natomiast rezygnacja, akceptacja nieodwracalnej obcości między
                   nimi, jak przyjęcie wyroku, uśpiły ból i pomogły nawiązać nową więź z życiem.
                      Krzątając się po kuchni, nie przestawała myśleć o Samuelu. Dziwiła się, że nikt
                   nie zdawał się dostrzegać, jak bardzo ostatnio się zmienił. Stracił swoją skłonność
                   do żartów, a chłopięcy urok prawie go opuścił. Jego chód i cała postać wyrażały
                   niepewność, wątpliwości. Oczy mu zmatowiały, starał się nie patrzyć na nikogo.
                   Jego spojrzenie jakby odskakiwało od wzroku innych. Jakby próbował się ukryć
                   za krzyczącą z niego rozpaczą. Włosy miał już bardziej siwe niż czarne, a czoło
                   przecinały pojedyncze, głębokie zmarszczki. Nos mu się wydłużył i wyostrzył,
                   usta straciły kształt. Wargi stały się luźne, obwisłe. Przygarbił się, ramiona miał
                   zapadnięte, a kiedy wchodził do kuchni bez koszuli, żeby się umyć, bez trudu
                   można było przeliczyć mu wszystkie żebra – jakby już był „klepsydrą”. Mimo
                   to w oczach Matyldy był teraz bardziej męski i pociągający niż kiedykolwiek
                   przedtem.
                      Dużo palił i cały dom pełen był niedopałków. Walały się na podłodze, na sto-
                   łach i talerzach. Zapach papierosów utrzymywał się we wszystkich zakątkach
                   mieszkania, jakby nawet ściany już nim przesiąkły. Z początku Rejzl próbowała
                   coś powiedzieć, ale Matylda uspokajała ją i sama chodziła po domu, usuwając
                   niedopałki.
                      Lubiła pokój Samuela i panujący w nim zapach. Czuła się jak w cudzym
                   mieszkaniu i trudno było uwierzyć, że z tym obcym człowiekiem miała dwie córki,
                   że kiedykolwiek jej dotknął. Tych dwoje ludzi, którzy kiedyś stali pod ślubnym
                   baldachimem, zbudowali wspólny dom i spali na sąsiadujących łóżkach, było
                   teraz kimś innym. Pamiętała to, jak pamięta się dawno przeczytaną książkę.
                   I podobnie jak nie tęskni się do przeczytanej książki, nie tęskniła za tamtymi
                   czasami. Jeśli odczuwała jakąś tęsknotę, było to uczucie statyczne, nie zwrócone
                   ku przeszłości ani ku przyszłości – może w ogóle niezależne od upływu czasu.
                   Wyrażało się w ciekawości wobec tego obcego człowieka, z którym jedyny intymny
                   kontakt był możliwy za pośrednictwem jego pokoju.                     83
   80   81   82   83   84   85   86   87   88   89   90