Page 65 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 65
swoje przydziały. Po trzech tygodniach błąd naprawiono. W dniu, kiedy to się
stało, ciocia Rywka nie mogła powstrzymać łez, a wuj Chaim znowu stanął do
modlitwy gniewny i niespokojny.
Chore dziewczyny drżały jak przerażone ptaki, kiedy gniazdu grozi niebez-
pieczeństwo. Bełkotały niezrozumiale, policzki im płonęły. Balcia, najstarsza,
nie wstydziła się szlochać na kolanach Sorki. Estera nie odstępowała od cioci
Rywki: – Będziesz używać moich produktów i chleba, ciociu.
Rywka kiwała głową: – Tak, Esterko, Bóg jest miłosierny...
Nazajutrz Estera wykradła się z resortu i pobiegła na Bałucki Rynek, do
Rumkowskiego. Przy bramie ogrodzenia stał tłumek zrozpaczonych ludzi, którzy
skarżyli się policjantom i błagali, by wpuszczono ich do Prezesa. W rękach trzymali
jakieś papierki, dokumenty mające udowodnić strażnikom, że są bliskimi Prezesa
i że w interesie policjantów jest ich wpuścić. Ci ledwo ich słuchali i spokojnie
robili swoje: machali pałkami i odpychali proszących. Tych bardziej natarczywych
traktowali ostrzej, jak natrętne muchy, które nie chcą się odczepić. Estera też
przemawiała do policjantów: – Jestem wychowanką Prezesa – nastawała. –
Jestem... jestem...
Pałki sypały się na głowy i plecy petentów. Tłum się rozsypał po zabłoconej
drodze przed bramą, by w chwilę później znowu się zebrać wokół dwóch bijących.
Jeden z nich rzucił okiem na zegar i porozumiał się wzrokiem z kolegą. W tych
dniach warta przy bramie na Bałuckim Rynku nie należała do przyjemności.
A ponieważ godzina widocznie była jeszcze dla nich wczesna, oprócz pałek
puścili w ruch oficerki. Błotnista kałuża przed bramą pluskała. Jakiś zirytowany
chudzielec obiema rękami ścierał błoto i pot z twarzy, skarżąc się: – Oj, oj, słudzy
nad nami panują! – i splunął policjantom pod nogi.
Drugi mężczyzna zrobił to samo i podniósłszy ręce do nieba, zawołał: – Wybaw
nas, Boże, od zniewolenia, od rąk obcych i od głów żydowskich!
Niezauważony przez policjantów i przez petentów wyszedł z bramy młody
Niemiec w rozpiętej bluzie wojskowej. Zatrzymał się, przyglądał się scenie przed
wejściem, przeczesując jasną czuprynę. Wcisnął grzebyk do kieszonki na piersiach
bluzy, spokojnie się pozapinał, rozstawił nogi i położył ręce na biodrach. Objął
wzrokiem ulicę, domy, niebo, blade popołudniowe słońce – i nieoczekiwanie
ryknął: – Los, aber schnell! Sięgnął ręką do futerału na biodrze. Pod trepami
7
uciekających rozprysnęło się błoto. Policjanci przy bramie wyciągnęli się jak
struny i z wdzięcznością zasalutowali swojemu wybawcy.
Estera przeszła przez most i skierowała się do nowego mieszkania nauczy-
ciela Szafrana. Nogi jej się trzęsły. Ledwo łapała oddech. Z twarzy spływały jej
pot i błoto. Trzymając się obiema rękami poręczy, wspinała się po schodach.
Dobrze znała ten dom i klatkę schodową. Nieraz tędy przechodziła, beztrosko
7 No już, szybko! (niem.) 63