Page 60 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 60

W końcu zamiast cieszyć się tym, co osiągnęła – była sama, z nikim nie
                 związana – zaczęła z zazdrością patrzeć na każdego, kto miał rodzinę, krewnych,
                 przyjaciół. Zapominała przy tym, że przecież też ma rodzinę, krewnych, przyjaciół.
                 Ożywione ulice wydawały jej się obce, jakby ogrodzenia po obu ich stronach
                 oddzielały ją od ludzi. Nie miała żadnych więzi, nie miała o kogo się bać ani do
                 kogo się spieszyć, wracając do domu. Najlepszą rozrywką w wolnych godzinach
                 było dla niej teraz stanie w kolejkach do kooperatyw  i piekarni. Wciśnięta
                                                               1
                 w czekających, zagubiona w gwarze cudzych rozmów, zgiełku i krzykach, czuła
                 się przynależna, pewna siebie. Czasem zawierała znajomości, wysłuchiwała
                 czyjejś spowiedzi, pozwalała się zaprosić do kogoś do domu. Ale nie przyszło
                 jej do głowy, by odwiedzić przyjaciół lub wstąpić do wuja Chaima zobaczyć się
                 z ciotką i kuzynkami. Dobrze się czuła tylko wśród obcych.
                   Dopiero kiedy zaczął się okres buraków konserwowych, dni wielkiego głodu,
                 Esterę opuściły wszystkie niepokoje i pragnienia oprócz jednego: jeszcze trochę
                 zupy, jeszcze trochę chleba. Nie istniało ani wczoraj, ani dzisiaj, ani jutro. Istniała
                 tylko chwila obecna, była ona ustami, które chciały się zapełnić. Nocą spała
                 mocnym, twardym snem. Jeśli budził ją głód, śniła dalej o jedzeniu na jawie.
                   Siedziała w hali resortu pochylona nad stosem gorsetów do wykończenia
                 i wyglądała godziny obiadu. Obok niej siedziała inna pracowniczka, Frejda „Koza”,
                 znana dowcipnisia. Mieszkała nad „białogwardzistą”, majętnym tragarzem
                 mąki, więc zawsze było u niej ciepło. Dziewczyny z resortu przychodziły do niej
                 na „kąpiel” – mycie całego ciała i głowy. Rozumie się, że każda przynosiła kilka
                 brykietów, by dołożyć do ognia i nie mieć tej przyjemności na rachunek Frejdy.
                 Estera ostatnim czasem rzadko u niej bywała, a Frejda nalegała, by przyszła. Tak
                 jak Sorka wuja Chaima, która ciągle pytała: „Dlaczego do nas nie wstąpisz?”.
                 Estera nie znosiła tych zaproszeń, bo przekształcały się w przymus.
                   Siedzące przy stołach krawieckich zmęczone dziewczyny pracowały powoli.
                 Naciskały na pedały maszyn, jakby kołysały ciężkie, żelazne kołyski, wydające
                 usypiający dźwięk.
                   Dzwonek na przerwę obiadową poderwał je na nogi. Ożywiły się. Zupa była jak
                 zwykle wodnista, ale działała otrzeźwiająco. Dziewczyny siedziały na podłodze,
                 blisko siebie, między stołami do pracy i belami tkanin. Łyżki i menażki wesoło
                 pobrzękiwały. Teraz była pora na opowiastki, piosenki i żarty Frejdy „Kozy”. Estera
                 skrobała menażkę i oblizywała łyżkę. Jej oczy, wąskie szparki, jaśniały zielono
                 i ciepło. Obok niej siedziała Sorka. Połykała wzrokiem ostatnie łyżki jedzenia,
                 które dziewczyny podnosiły do ust. Przy maszynie stała jej nieruszona zupa. Po
                 pracy weźmie ją do domu, dla chorych sióstr. Estera zagłębiła wzrok w menażce.
                 Chciała zapomnieć o Sorce, która dzisiaj nie opuszczała jej na krok. Miała ochotę
                 śpiewać i śmiać się z żartów „Kozy” Frejdy. Sorka kilka razy położyła jej rękę na


           58    1    Kooperatywa – rodzaj sklepu spożywczego, w którym realizowano kartkowe przydziały żywności.
   55   56   57   58   59   60   61   62   63   64   65