Page 55 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 55

Powietrze złagodniało. Domy pozbyły się brudnej kołdry śniegu. Drzewa otrząsnęły
                   się z sopli i stanęły w nagim oczekiwaniu. Ulice odtajały i pokryły się błotem.
                   Ponad nimi unosiły się młode, bezczelne wiaterki, które jak spuszczone ze smy-
                   czy psotne psiaki skakały na przechodniów, rozwiewały poły płaszczy, zrywały
                   czapki z głów, wypełniały bramy, tańczyły w kółko na rogach ulic, jakby jeden
                   drugiego gryzł w ogon.
                      Nieme sznury wysiedlanych nadal ciągnęły ulicami do głównego więzienia
                   przy Czarnieckiego. Miasto opuścili już wszyscy „przestępcy” i matki z dziećmi,
                   których mężowie zostali wcześniej wysiedleni. Wyjechali również ludzie wsiedleni
                   tu uprzednio z mniejszych miasteczek. Przyszła kolej na Judes przywiezionych
                   z zagranicy: z Wiednia, Berlina, Hamburga, Düsseldorfu – wszystkich tych, któ-
                   rzy przez krótki czas pobytu w getcie nie umarli ani nie popełnili samobójstwa.
                   A także na tych, którzy dostawali wsparcie od Rumkowskiego – zasiłkowców,
                   niewykwalifikowanych czy niezdolnych do pracy.
                      Wysiedlono dziesięć tysięcy, dwadzieścia. Dochodziło już do trzydziestu,
                   a końca nie było widać.
                      Teraz, gdy powietrze złagodniało, ciągnące codziennie sznury wysiedlanych
                   wyglądały jakoś raźniej: wesoły wietrzyk jakby ich popychał, plecaki stały się
                   jakby lżejsze. W oczach odbijały im się spokojne, letnie wioski, gdzie będą
                   pracować, zastępując Polaków przebywających teraz w Niemczech. Wysied-
                   leńcy będą orać ziemię, kosić zboże, kopać kartofle – nie na ciasnych, ma-
                   leńkich działkach, tylko na rozległych polach. Będą jeść wielkie gary zupy
                   szczawiowej z czarnym wiejskim chlebem, a dzieci będą pić mleko prosto od
                   krowy. W ten sposób wraz z rodzinami bezpiecznie przeczekają tę straszną
                   nawałnicę.
                      Szli pewnie, podczas gdy reszta getta ogarnięta była panicznym lękiem. Utrzy-
                   mywał się on aż do czasu, kiedy przychodziło „zaproszenie na ślub”. Do czasu,   53
   50   51   52   53   54   55   56   57   58   59   60