Page 488 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 488

cię trochę utuczyć. Kobieta bez piersi jest jak łóżko bez poduszek – zaśmiał się.
                 Sprawdzając palcami wiadro wody grzejące się na kuchni, ku swojemu zasko-
                 czeniu zaczął gwizdać jeden ze swych ulubionych dawniej szlagierów. Gwiżdżąc
                 otworzył drzwi i usiadł na progu. – Chodź tutaj! – zawołał. – Odłożyła kartofel
                 oraz kromkę chleba, którą gryzła, i wolnym krokiem zbliżyła się do niego. – Mu-
                 simy wziąć się za ogród – powiedział. – Będziesz uprawiać grządki. – Sabinka
                 tępo wpatrywała się w ziemię, póki nie krzyknął: – Co tak stoisz? Idź robić
                 jedzenie!
                    Usłyszał, że woda w wiadrze zaczyna bulgotać i wszedł do mieszkania,
                 zaryglował drzwi i ściągnął z siebie koszulę. Wyciągnął spod łóżka balię, której
                 używał jako wanny, i wlał do niej wiadro wody. Mieszkanie wypełniło się parą.
                 Pot od razu wystąpił mu na czoło. Twarz poczerwieniała, nabierając buraczko-
                 wej barwy: – Chodź tutaj! – krzyknął przez opary. – Rozbieraj się! – Czekał na
                 Sabinkę uroczyście, pełen napięcia, jak dziecko, które czeka na wielką zabawę.
                 Szybko zaczął się niecierpliwić. Doskoczył do niej, złapał ją za rękę i przyciągnął
                 do siebie: – Chodź, rozbiorę cię. – Sapał i z wielkim zapałem zaczął rozpinać na
                 niej sukienkę, ściągając ją z wychudzonego ciała. Para wiła się między nimi. Jego
                 naga klatka piersiowa i wałki obwisłej skóry wokół spodni trzęsły się i błyszczały
                 wilgocią.
                    I tak Sabinka stała już odarta z bielizny, drżąca.
                    – Nie, panie Rezenberg, nie! – kręciła głową, a jej krótkie blond włosy, roz-
                 czochrane, skołtunione, nastroszyły się i Adam mógł zobaczyć gęsią skórkę na
                 jej czaszce. Oglądał jej kościste ciało, wystające kości ramion, chude zwisające
                 ręce, pomarszczony, zapadnięty brzuch i małe, pozbawione jędrności piersi. Jej
                 ciało poddawało się jego dotykowi i ogarnęła go litość.
                    Położył obie dłonie na jej kościstych biodrach i zbliżył do niej głowę: – Wchodź
                 – poprosił ją łagodnie i popchnął w kierunku balii.
                    Włożyła stopę i cofnęła ją krzycząc: – Za gorąca!… Nie, panie Rozenberg! –
                 szczękała zębami. – Proszę dolać troszkę zimnej wody… – rzucała się wstrząsana
                 dreszczem. Rozbawiła go: – Patrz, jak się trzęsiesz idiotko, wchodź, będzie ci ciepło.
                    – Nie, panie Rozenberg… troszkę zimnej wody…
                    Uniósł ją nad balię i opuścił do gorącej wody. Sabinka kwiczała, wyła dziko
                 i wyrzucała w powietrze to jedną, to drugą nogę. Chciała wyskoczyć z wody, a on
                 ją ponownie wpychał, ubawiony jej krzykiem i spazmami bólu, które wstrząsały
                 jej ciałem, wywijając je i wyciągając jakby było drżącą, gumową masą. Popchnął
                 ją mocno, a ona poślizgnęła się, wpadając do balii z głośnym pluskiem, po czym
                 wyciągnięta w niej znieruchomiała. Nagle dźwignęła się rycząc dziko, zwierzęco –
                 i znów zaczęła wydostawać się z wody. Otarł twarz opryskaną wrzątkiem i zaczął
                 ją szorować kawałkiem mydła: – Jeśli będziesz robić taki rwetes, oddam cię do
                 transportu. – Ta groźba spowodowała, że jej krzyk od razu umilkł. Wyglądała
                 komicznie w tym zmaganiu z gorącą wodą, zaciskając jak dziecko usta. – Siedź
          486    tutaj! – rozkazał. – Idę przynieść szczotkę. – Została siedząc w wodzie i nie
   483   484   485   486   487   488   489   490   491   492   493