Page 487 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 487

pierwsze promienie wschodzącego słońca. Ostrożnie dotykał dłonią jej włosów
                   i czuł, jak budzi się w nim czułość. Sabinka wyglądała niczym święta z chrześci-
                   jańskich obrazów, niczym Madonna. – Jesteś aniołem – szeptał cicho, cichutko,
                   tak, aby nie wybudzić jej i siebie z iluzji.
                      Nierzadko te czułe uczucia przechodziły w chęć pochłonięcia jej i budziły
                   się w nim zmysły. Czerpał przyjemność z przestraszonego krzyku Sabinki, który
                   podgrzewał pragnienie zemsty na jej słodkim jak u aniołka obliczu i osiągnięcia
                   chwili, w której mógł się całkowicie zapomnieć.
                      Sabinka utrzymywała porządek w mieszkaniu, przygotowywała jedzenie,
                   czyściła Adamowi buty, odkurzała jego garnitur. Jadła resztki, które pozostawił
                   na talerzu, a on lubił patrzeć, jak rzuca się na tę strawę, jak warczy pod nosem
                   i oblizuje się. Wprawiało go to w dobry nastrój, odprężało. Wyglądała jak dwu-
                   nożna suczka.
                      Miała jednak jedną poważną wadę. Nie lubiła się myć. Utrzymywała, że jest
                   jej zimno, a woda sprawia, że kostnieje. Pan Adam jednak bał się zarazków.
                   Z natury był człowiekiem aż do przesady dbającym o czystość.
                      Każdego ranka, zanim wyszedł, Sabinka błagała go: – Niech pan nie wycho-
                   dzi, panie Rozenberg.
                      On się śmiał: – Idiotka!
                      – Jestem na liście, panie Rozenberg. Znajdą mnie. Niech pan mnie zamknie!
                   – Biegła za nim do drzwi: – Niech mnie pan zamknie z zewnątrz.
                      – Pod jednym warunkiem – zatrzymywał się na chwilę. – Jeśli umyjesz się
                   jak należy.
                      Zamykał ją od zewnątrz. A kiedy to robił, wydawało mu się, że zamknął
                   i zostawiał za sobą część swojego strachu. Od kiedy mieszkał z Sabinką, mniej
                   bał się „czerwonego domku” i był znacznie spokojniejszy o swój los. Zaczął też
                   oczekiwać powrotu do domu. Za każdym razem, gdy otwierał drzwi, było tak,
                   jakby czekał, że Sunia wskoczy na niego uradowana. Wołał Sabinkę do siebie
                   i kontrolował, czy dotrzymała słowa i umyła się. Nawet jeśli nie wyglądała na
                   brudną, upewniał się, czy zrobiła to tak dokładnie, jak on sobie życzył.
                      Pewnego dnia dotarło do Adama, że właśnie nastała wiosna. Energicznie
                   maszerował do domu i myślał, że człowiek żałuje dni, które zostały mu odebra-
                   ne, a nie troszczy się o te, które unicestwia własnymi rękami. Ileż to dni przeżył,
                   nie wiedząc, że żyje? Dobrowolnie poddając się nastrojom, co przecież i tak nie
                   pomogło mu zmienić swego położenia. Postanowił, że dzisiejszego popołudnia
                   odłoży na bok desperację i zapewni sobie małą rozrywkę – sam wykąpie Sabinkę.
                      Gdy tylko otworzył drzwi, zobaczył ją siedzącą na brzegu łóżka, skuloną,
                   roztrzęsioną, szczękającą zębami.
                      Rozpalił ogień, nastawił wodę i podwinął rękawy koszuli. – Szykuj się! – zawołał
                   wesoło. Poszedł do schowka i odkroił kawałek chleba. – Masz! – Zamaszystym
                   gestem rzucił jej chleb. – I chodź tutaj – rozkazał. – Obierz w międzyczasie trochę
                   kartofli i otwórz puszkę konserwy, przygotujemy sobie porządny obiad. Muszę   485
   482   483   484   485   486   487   488   489   490   491   492