Page 491 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 491

Na zewnątrz, na ulicy, trwała łapanka ostatniej partii do transportu. Jakaś
                   kobieta, która uciekła z tej partii, weszła przez bramkę w płocie, przebiegła
                   obok Sabinki, okrążyła dom i zniknęła na innej ulicy. Dwóch policjantów goniąc
                   ją, weszło do ogródka. A oto uciekinierka leży na kawałku ziemi pod drzewem.
                   Zemdlała? Nieprzytomna? Nie pamiętali jej twarzy i ujęli ją za ramiona. Nie opie-
                   rała się, pozwoliła się poprowadzić – a przerażenie w jej oczach zaświadczało,
                   że nie popełnili błędu. Policjanci nieśli ją w powietrzu. Nie były potrzebne żadne
                   zbędne słowa. Sabinka machała stopami nad ziemią i tak szybując, opuściła dom
                   Adama.
                      Pan Adam wrócił wcześnie. Tego dnia poczuł, że w Kripo grunt pali mu się
                   pod nogami. Coś wisiało w powietrzu, czając się w każdym kącie. Wszystko wy-
                   dawało mu się jakieś inne, a każdy Niemiec, który szedł mu naprzeciw, zdawał
                   się przekazywać spojrzeniem jakieś znaki. Adam przeżywał ostry atak dawnego
                   strachu.
                      Jeszcze nigdy nie spieszył się do domu tak bardzo jak tego dnia. Musiał być
                   z Sabinką. Przy niej nauczył się panować nad sobą. Ta biedaczka, tak uległa,
                   dodawała mu sił. Mając tego świadomość, poczuł wewnątrz jakieś ukłucie, że
                   tak ją torturował. Ale od razu się uspokoił. Jeśli to prawda, że lubi się znęcać,
                   to prawdą jest również, że sam także lubi być torturowany. Właściwie czemu
                   myśli, że ją męczy? Przecież ją uratował. To jemu zawdzięczała życie. I jeśli
                   nawet czasem sprawi jej ból, to tylko z czułości, którą miał dla niej i nie potrafił
                   wyrazić w inny sposób. A może z miłości? Prawdopodobnie to, co do niej czuł,
                   było miłością. Może w końcu nauczył się kochać drugiego człowieka. Chciał
                   przecież być razem z nią, na zawsze.
                      Kiedy wszedł do ogródka, rozejrzał się. Ziemia była sucha, grządki niepod-
                   lane, a drzwi do domu stały otworem. Adam zatrzymał się na progu i aż jęknął
                   ze zdumienia.
                      Kołdry i poduszki zniknęły z łóżka. Wszystkie drzwi od szaf były pootwierane,
                   cały prowiant zabrany, podobnie jak jego ubrania i bielizna. Doskoczył do okna,
                   podniósł parapet i wyciągnął cegłę. Odetchnął z ulgą, kiedy znalazł pod nią skar-
                   petę, do której wepchnięta była jego kolekcja skarbów. Uniósł materac i z jeszcze
                   większą ulgą odetchnął, kiedy zobaczył, że nadal leżą pod nim kobiece ubrania,
                   które sobie naszykował. Usiadł na łóżku i otarł pot z czoła i z łysiny.
                      Uśmiechnął się uśmiechem kogoś, kto dał się nabrać. Czyli dał się Sabince
                   wystrychnąć na dudka, wierząc w jej udawaną uległość, stwarzając sobie iluzje
                   o jej przywiązaniu do niego… porównując ją z Sunią… a nawet wynosząc ją
                   ponad suczkę – wmawianiem sobie, że jest w niej zakochany. Nie mógł sobie
                   darować, że przy całej nienawiści do rodzaju ludzkiego pozwolił sobie na taką
                   naiwną wiarę i ufność. Wszystko zostawił otwarte, cały swój dobytek dla obcej,
                   fałszywej lafiryndy.
                      Wyciągnął się na materacu i zamknął oczy. Zobaczył przed sobą skuloną
                   postać Sabinki i nie mógł się nadziwić, że pomimo tego, co uczyniła, wcale nie   489
   486   487   488   489   490   491   492   493   494   495   496