Page 493 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 493

w ustach. – Teraz Adam wpadł w złość: – A ty sam, Cukerman – krzyczał – ty
                    nikomu nie zadałeś bólu? A ty, Mietek? – zwrócił się do drugiej towarzyszącej mu
                    osoby. – Ty nikomu nie sprawiłeś bólu? – Teraz wszyscy prowadzili się nawzajem
                    i sami byli prowadzeni.
                      Potem Adam usiadł, aby napisać list. Tak mało listów w życiu napisał. Nie
                    miał do kogo pisać. I teraz we śnie też nie wiedział, do kogo zaadresować ten
                    list. Siedział w gabinecie w huczącej fabryce… nie, na materacu w swoim domku,
                    siedział i czytał list: „Byłem przywiązany do Was właśnie w taki sposób. Wszel-
                    kie dobro, które było we mnie, ofiarowałem psu… Jestem z natury psiarzem…”.
                    Czytając list, usłyszał, że kroki na zewnątrz podchodzą coraz bliżej i bliżej. Nagle
                    Adam znalazł się na cmentarzu, który szumiał jak puszcza. Był sam – myśliwy
                    ze strzelbą na ramieniu. Oto czerwone mury wyrosły między drzewami. Adam
                    zaciskał oczy mocniej, mocniej – nie widzieć, nie słyszeć. Tam daleko był cel:
                    żółta łata… twarz matki… on sam. Wycelował i strzelił. On, Adam, był wyzwo-
                    lony – od żółtej łaty, od mamy… od siebie samego. On – zarówno strzelający,
                    jak i zastrzelony – był wolny. Ale pies gdzieś wciąż wył i wył. Skąd pochodziło to
                    wycie? Dlaczego czuł taką cielesną bliskość z tym ujadaniem – on, który nigdy
                    nie czuł z nikim cielesnej bliskości, a jedynie gwałtowną obcość? Czy może być,
                    że nawet po strzale…
                      Pan Adam szeroko otworzył oczy. Pot ściekał mu z twarzy. Ubranie przylepiło
                    mu się do ciała. Nocne światło wypełniało niezasłonięte okno. Wstał z łóżka. Na
                    paluszkach, jakby nie chciał obudzić kogoś śpiącego, podszedł do szafy, z której
                    wyjął garnuszek i łyżkę, po czym wyszedł na dwór. W ogrodzie trawa, drzewa,
                    kwiaty stały jak skamieniałe. Nie poruszał nimi żaden wietrzyk. Adam głęboko
                    odetchnął tą ciszą i wygładził parę włosków wokół łysej czaszki. Przeszedł przez
                    bramkę i zamknął ją cicho, tak by nie zaskrzypiała i nie zakłóciła tego nocnego
                    spokoju. Przeszedł przez ulicę, po czym ruszył lekkim, bezszelestnym krokiem
                    w kierunku tylnego podwórza. Choć nogi poruszały się lekko, to ramiona opadały,
                    jakby dźwigał na nich ciężki plecak. – Dźwigam mój sen na plecach – wyszeptał do
                    siebie. Nagle wydało mu się, że nadal podąża w swoim śnie. Ale w tym momencie
                    usłyszał kroki uderzające na zewnątrz o bruk. Ciężkie oficerki. Zadrżał i zaczął
                    biec przez podwórze. Ścigano go. Nie mógł już odróżnić dźwięku własnych kroków
                    od kroków tych, którzy go gonili. – Halt! – zawołano za nim. – Halt! – prosiło go
                    własne umęczone serce.
                      W końcu nie mógł już biec i zatrzymał się. Nikt go nie ścigał. Nikt za nim nie
                    krzyczał. Panowała cisza, zimna nocna cisza. Wszedł do pokoju na górze, który
                    wybrał sobie jako kryjówkę. W pokoju było błyszczące w ciemności lustro. Adam
                    zbliżył się do niego i gwałtownie odskoczył. Przed nim w lustrze stała Żydówka
                    z zarostem i łysą głową. Adam nie pamiętał, kiedy i jak wciągnął na siebie te
                    kobiece suknie i w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, kiedy i gdzie
                    zgubił perukę.
   488   489   490   491   492   493   494   495   496   497   498