Page 489 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 489

ruszając się z miejsca. Usta miała nadal zaciśnięte, nie wypuszczała z nich
                   ani jednego dźwięku. Oczy, szkliste i zamglone, zrobiły się czerwone, podobnie
                   jak całe ciało. Ciężko dysząc, trzymała się krawędzi balii. Adam wrócił szybko.
                   – Szczotka do podłogi! – zaśmiał się wesoło. – Tylko tym zmyje się ten brud…
                   I kawałkiem dobrego mydła, widzisz? Aż do krwi wetrę w ciebie te perfumy,
                   będziesz już zawsze pachnieć!
                      Namydlił twardą szczotkę i zaczął szorować jej ciało. Skóra pokryła się coraz
                   gęściej widocznymi pręgami. Ciało wyglądało, jakby było spowite w czerwoną,
                   cienką pajęczynkę. Pracował z taką gorliwością, że nawet nie zauważył, kiedy
                   Sabinka położyła się na plecach i odrzuciła głowę oraz górną część ciała przez
                   krawędź balii. Pracował tak żarliwie i tak wielką czerpał z tego przyjemność, że
                   w ogóle zapomniał o bożym świecie.
                      Żałował tylko, że Sabinka tak szybko zrobiła się czysta. Życzył sobie jeszcze
                   więcej tej zabawy. W końcu jednak oprzytomniał, zaczął mówić do niej i zauważył
                   tę odrzuconą głowę, wywrócone oczy. Wyjął z wody czerwoną masę mięsa i położył
                   obok balii. Wokół Sabinki utworzyła się mokra kałuża. Leżała w niej, wyglądając
                   jakby obdarto ją ze skóry. Adama ogarnęła niezwykła czułość dla niej. Poczuł
                   gorąco we wszystkich członkach. Zdjął ubranie i położył się na niej.
                      Po wszystkim pozostał na podłodze leżąc obok Sabinki. Zachciało mu się
                   spać, tak po prostu, w tej ciepłej wilgoci. Potem zebrał siły: przyniósł czerpak
                   zimnej wody i chlusnął nią Sabince w twarz. Jeden czerpak nie pomógł, przyniósł
                   zatem kolejny, aż wreszcie jęknęła i zaczęła poruszać głową. Podniósł ją i prze-
                   łożył sobie przez ramię. Wytarł i zaniósł do łóżka, po czym zmęczony i szczęśliwy
                   położył się obok. Kiedyś już tak leżał obok zemdlonej kobiety. Wtedy było to
                   potworne, a dziś – wspaniałe.
                      Adam przez parę minut oddawał się filozoficznym rozważaniom: tę samą rzecz
                   czasami można nazwać potworną, a czasami wspaniałą. Pomyślał o Suni i dalej
                   filozofował: ją także lubił kąpać i szczotkować, ale dla Suni nigdy nie zrobił za
                   gorącej wody i nie czesał jej zbyt mocno szczotką. W ogóle z suczką to nie była
                   ta sama przyjemność. I tu Adam doszedł do wniosku, który ostatnio stawał się
                   dla niego coraz bardziej oczywisty: chociaż ludzie moralnie stoją niżej niż zwie-
                   rzęta, to on, Adam, jest skazany na związki z ludźmi, jeśli chce ujść z życiem.
                   Podtrzymywanie kontaktu z nimi, nawet w ten oto dziwaczny sposób, było i tak
                   lepsze niż samotność.
                      Rzucił czułe spojrzenie na Sabinkę i uderzył ją w oba policzki. Białka jej oczu
                   zaczęły się powoli poruszać, aż wreszcie źrenice spojrzały na Adama.
                      – Hej, ty! – Adam zaczął nią dobrotliwie potrząsać. – Kartofle są już gotowe.
                      Przykrył jednak Sabinkę kołdrą i wsłuchał się w jej oddech. Spała. Wstał
                   z łóżka i zaczął porządkować pokój. Sam czuł się jakby był po kąpieli, czysty.
                   Usiadł do jedzenia i skonsumował wszystko z wielkim apetytem, ale przypomniał
                   sobie, że postanowił troszkę Sabinkę utuczyć, więc zostawił jej parę kartofli
                   na talerzu. Ogarnęła go wielka senność i zasłonił okno, przez które jeszcze    487
   484   485   486   487   488   489   490   491   492   493   494