Page 472 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 472

na których wsparł czoło. – Na czworakach… na czworakach doczołgam się…
                 dopełznę… – szeptał do siebie.

                                                 *

                   Nazajutrz w dobrym nastroju oczekiwał Racheli. Pokazał jej menażkę, którą
                 miał w ręce. – Zgadnij, co mam dla ciebie? – zawołał.
                   – Zupę – próbowała zgadnąć.
                   – Nie, cymes z rzodkiewek! Z czerwonych rzodkiewek. Dostałem przepis.
                 Chodź do kąta bramy i spróbuj. Musisz. Teraz, na miejscu! – Wyjął łyżkę z kie-
                 szeni i podał jej. Nabrała łyżkę cymesu, a on nie spuszczał oka z jej ust: – Nu?
                   – Pyszności.
                   Wyjął łyżkę z jej dłoni i zaczął ją karmić.
                   – Ja już jadłem – uspokoił ją. – To wszystko jest dla ciebie i chodź, chcę
                 ci coś pokazać. Moją nową działkę. Oddałem działkę na podwórku sąsiadowi,
                 a otrzymałem kawałek ziemi na Marysinie. A wiesz… ta wiśnia… zakwitła w tym
                 roku.
                   W ciągu następnych dni Bunim na nowo zagłębił się w swój poemat. Pracował
                 do późnej nocy, a następnego dnia zabierał zapisane kartki ze sobą do punktu
                 gazowego. Rzadko czekał na Rachelę. Tęsknił do miejsca przy oknie w swoim
                 mieszkaniu, gdzie wiśnia zaglądała do niego swoją umajoną czupryną. Jej kwiatki
                 wyglądały cudownie. Ze względu na nią Bunim otworzył zewnętrzne okiennice,
                 aby mogła swoimi rozświetlonymi kołtunami wtargnąć do jego mieszkania. Zaraz
                 po wejściu do pokoju Bunim przystawiał skrzynkę do stołu obok okna, stawiał na
                 nim menażkę z odrobiną zupy, którą przyniósł. Zawsze ciężko przychodziło mu
                 jedzenie w samotności, teraz drzewo dotrzymywało mu towarzystwa, siedziało
                 z nim, jadło z nim, rozmawiało.
                   Przeprał parę rzeczy i wyszedł na dwór rozwiesić je na sznurze, który rozciągnął
                 pomiędzy okiennicą a drzewem. Sznur był za długi na te trzy rzeczy, ale dobrze
                 było patrzeć na równe linie ciągnące się między okiennicą a gałęzią. Skończyw-
                 szy pranie, znów usiadł przy oknie, położył przed sobą puste kartki i wziął do
                 ręki ołówek. Popadał w nastrój charakterystyczny dla chwili przed tworzeniem
                 i głośno przywoływał starego Jeremiasza. Potem ołówek sam ruszał w drogę
                 z kopyta. Jeszcze nigdy tak triumfalnie nie galopował poprzez wersy, jak w te
                 dni ponownego natchnienia Bunima. Głęboko, głęboko w nim, para innych oczu
                 patrzyła na rozkwitłe drzewo, a inne usta szeptały: – Ahawe, jesteś ze mną…
                 Jesteś Miriam… Jesteś Blimele… Jesteś gołąbko.
                   Wokół wiśni zbierali się młodzi sąsiedzi. Opierali się o kamienie, często tkliwie
                 coś pogwizdując: Iz geflojgn di goldene pawe ibern szwarce jam … Kobiety pod
                                                                      6

          470    6     Leciał złoty paw nad czarnym morzem… (jid.).
   467   468   469   470   471   472   473   474   475   476   477