Page 469 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 469
Bunim zamrugał krótkowzrocznymi oczami. Na szybie domu wciąż widoczne
było odbicie małego skrawka błękitu. Skąd ten błękit, jeśli całe niebo jest już
ciemne? Z błękitu powoli wynurzył się kolor szaro-niebieski – pasiasty materiał
letniego płaszcza. Jeśli dobrze pamiętał, to był jego pierwszy letni płaszcz w życiu.
Co za paradoks! Akurat tutaj, w getcie, dorobił się takiego letniego ubrania! –
Już widział, jak się w niego wystroi. Pod ramionami pasiastego błękitu świeciło
wąskie światło… To nie noc nadchodziła, ale dzień. To światło było delikatne
i jedwabiste jak skóra Racheli: dzień, świt. Wiosna. Słońce wzejdzie takie świeże,
soczyste jak usta Racheli. I tu serce zabiło mu mocniej, jakby dziesiątki werbli
uderzały w nim, pobudzając go: – Płaszcz jest gotowy! Gotowy! Biegnij do krawca
odebrać go, biegnij!
Bunim zwrócił się do Sprzedawcy Toffi: – Niech pan weźmie torbę, proszę
odważyć samemu obierki. Wrócę za chwilę.
Kiedy wyszedł od krawca w nowym okryciu, było już całkiem ciemno. Płaszcz
zdziałał cuda. Bunim czuł się przemieniony – zarówno na zewnątrz, jak i we-
wnątrz. Gdzieś na górze, na niebie, płynęły czarne płachty nocnych chmur.
To odpływał od niego ten stary, czarny płaszcz zimowy z okropnym ciemnym
futrzanym kołnierzem. Stopy nie były już tak ciężkie, ramiona nie opadały jak
przygniecione ciężarem. Był przemieniony. A jeśli tak, to czy wszystko może być
jak przedtem? Wciąż ma czuć obowiązek… noszenia cegieł? Ten czarny płaszcz,
który widział, jak odpływa, zatrzymał się nad jego głową i nie ruszał się z miejsca.
Niech pozostanie. Nie był do wyrzucenia. Teraz po prostu Bunim będzie miał
dwa płaszcze: czarny i niebieski, letni i zimowy. Będą się kłócić między sobą
i dręczyć go, ale on nie będzie rozdarty, choć spuchnięte stopy odmawiają mu
posłuszeństwa, a serce zmęczone jest biciem. Sprzedawca Toffi nie pozwoli mu
się stoczyć. Bunim będzie nosił oba płaszcze. Oba będą mu służyć i odziewać
go, ale nie będą go osłabiać, lecz czynić go silniejszym.
Ruszył w kierunku, gdzie zawsze oczekiwał Racheli, ale po chwili zawrócił.
Nie zobaczy jej dziś. Dzisiaj, po raz pierwszy, z własnej woli zrezygnuje ze spo-
tkania z nią. Znajdzie do niej inną drogę… własną, Symchy Bunima. Jego uczu-
cie w stosunku do niej musi stać się ogniem, który nie pieści, ale pochłania.
Właśnie teraz, kiedy wystroił się w nowy płaszcz i jest tak odurzony tęsknotą
i miłością, pójdzie z powrotem do domu. Razem ze Sprzedawcą Toffi przygotuje
babkę i zjedzą ją obaj w pokoju, w którym nie zapali się światła. Ze zgłodniałym
sercem będzie słuchać jego słów, będących w oczywisty sposób dowodem sza-
leństwa, będzie je pochłaniał podobnie jak potrawę ugotowaną z ziemniaczanych
obierek.
Tej nocy Sprzedawca Toffi spał w łóżeczku Blimele. Długo, bardzo długo łkał
i gadał w ciemną przestrzeń pokoju. To była obszerna przestrzeń i Bunim nad-
stawiając uszu, usłyszał pierwsze wersy nowego rozdziału swojego poematu.
Z pierwszym brzaskiem dnia wstał z łóżka i wziął parę luźnych kartek z buchal-
terskiego rejestru. 467