Page 470 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 470

Stał w bramie domu Racheli i słyszał, jak zamyka drzwi na górze. Wsłuchiwał
                 się w każdy jej krok na schodach, wychwycił nawet delikatny, piszczący dźwięk
                 ślizgania się dłoni po poręczy. Czuł ją coraz bliżej i wyraźniej. I oto już stała przed
                 nim. Rozpięty płaszcz spadał jej z ramion. Pod szyją miała cienką, ciemnoczerwoną
                 chustkę, a na nią opadały końcówki jej loków, wypłowiałe pasma włosów drżały
                 na jej czole. Twarz miała jeszcze otuloną welonem snu, a w oczach odblask snów
                 oraz zdziwienie pomieszane z przerażeniem. Patrzyła na Bunima jakby widziała
                 go przez mgłę. Nagle jednak twarz jej się rozpogodziła: – Tischadesz!  Niech się
                                                                          5
                 dobrze nosi! – zawołała i zaczęła dotykać materiał płaszcza. – Obróć się, muszę
                 zobaczyć, jak leży na tobie. – Czuł, jak gładzi jego ramiona i plecy. – Jaki wesoły
                 kolor! – usłyszał jej głos za sobą. Po chwili skoczyła i znalazła się z nim twarzą
                 w twarz: – Wyglądasz wspaniale!
                   Wziął ją za rękę. Jak to dobrze, że dziś jest dzień odpoczynku i nie idzie się
                 do pracy, powiedziała i obserwowała go z boku, wciąż nie mogąc się nadziwić
                 przemianą w jego wyglądzie. Z wyrzutem pomyślał, że nawet nie zapytała, dla-
                 czego nie przyszedł wczoraj. Po chwili jednak opanował się. Po co zapuszczać
                 się w obszary destrukcyjnych myśli? Dzisiaj był ważniejszy dzień dla niego – dla
                 nich. Zaprowadzi Rachelę na cmentarz, do swoich rodziców. W kieszeni miał
                 wiersz, który im poświęcił – fragment poematu. Przepisał go w dwóch kopiach.
                 Przeczyta go Racheli na dworze, na cmentarzu, po czym zakopie go – jeden
                 odpis u wezgłowia taty, drugi u wezgłowia mamy. Rozejrzał się, ulica była pusta.
                 – Jesteśmy całkiem sami w getcie – powiedział.
                   Od czasu do czasu zatrzymywali się przy oknach opustoszałych mieszkań
                 i zaglądali do środka. – Dlaczego nie przeprowadzisz się tutaj? – Rachela wskazała
                 domek z opuszczonym ogródkiem znajdujący się na terenie Marysina.
                   A on wyjąkał: – Jeśli zamieszkasz ze mną… bo tak, to całkiem dobrze jest mi
                 tam. – Dotarli na cmentarz, poczuł, że mocniej przycisnęła się do niego. – Bądź
                 ze mną… – szepnął jej na ucho. Spuściła głowę. Zobaczył biel jej karku między
                 włosami i czerwoną chustką. Mówił do tej bieli: – Rachelo… jest mi tak ciężko…
                 czynisz mnie… czuję, że staję się… że wyniszcza mnie ta gorączka. Moja praca…
                 rozumiesz? Muszę mieć atmosferę, równowagę… Z tobą to osiągnę. Spadłaś mi
                 z nieba. Rachelo, Sprzedawca Toffi mówi, że getto jest jak koszmarny pardes,
                 ogród… Tylko nieliczni mogą wyjść stąd na wolność… opuścić to pole naszej
                 rozpaczy. Ci, którzy mogą, muszą. Ja muszę… choćby spróbować… my musimy.
                 Rachelo, nie ma teraz nic ważniejszego ponad to…
                   Z obu stron głównej alei cmentarnej panowała pełna życia cisza. Pomiędzy
                 starymi drzewami i grobami słychać było pieśń ziemi, szumiącą brzęczeniem
                 pszczół, much, żuków i motyli. Ptaki ćwierkały w koronach drzew. Nad bocznymi,
                 zarośniętymi alejami gałęzie rozpostarły gęstą sieć światła słonecznego i cienia.


          468    5  Tischadesz (hebr.) – niech się nosi w zdrowiu; życzenia składane z okazji założenia nowej odzieży.
   465   466   467   468   469   470   471   472   473   474   475