Page 468 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 468
Sprzedawca Toffi nie odstępował Bunima. – Już niedługo, drogi sąsiedzie,
a będziemy mieć to za sobą – łzawo, troskliwie wpatrywał się w twarz Bunima.
– Mogę przysiąc, że wiem, o czym myślisz… Możesz mnie przepędzać, ile chcesz,
ale rozumiesz… Nie mogę pozwolić… Absolutnie nie mogę pozwolić… – Bunim
ze wszystkich sił pchał się do przodu, skąd jednak przepychano go z powrotem,
od tyłu zaś nacierano na niego. Nie było jak uciec przed gadaniną Sprzedawcy
Toffi: – Twoja dusza szybuje w niebiosach, co?… Jak długo tarzałeś się w pyle,
pełzałeś niczym robak? Wyklułeś się teraz, he? Stałeś się motylem, he? I to
wszystko, drogi sąsiedzie? Niczego więcej nie możesz dokazać?… Powiem ci,
nie powinieneś… kto jak kto, ale ty – nie… Kto jak kto, ale ja do tego nie do-
puszczę. Wiesz dobrze, że jesteś mi bliższy niż rodzina… Mogę ci to powiedzieć…
Z każdego z tych trzydziestu pięknych palników gazowych, które odkręcasz… już
z tego powinno się wykluć coś więcej niż motyl. Tak, tak, wiem… jesteś zdolny
do wielkiego zadurzenia… zadurzenia śmiercią… zadurzenia życiem… ale to nie
może czynić cię słabym i nie może cię to pokonać. Musisz się objawić, drogi
sąsiedzie… Musisz wydostać się z tego odludnego raju, z tego PaRDeSu, uwol-
nić się od pszat, remez, drasz, sod … ku wolności, która jest jądrem w tobie…
4
W końcu przedostali się przez drzwi obieralni. Grupa spoconych, wrzeszczących
kobiet stała tu nad rozmokłą górką obierek od ziemniaków. Żydówka chwyciła
garść odpadów z samego czubka, cisnęła ją na brudną wagę i opróżniła szalę
wprost do otwartej torby Bunima. Pomiędzy szparami tej zanurzonej w półmroku
szopy wdzierały się pasma jasnego fioletu. Żydówki wyglądały jak niebieskie
figury z rysunków Chagalla.
W drodze do domu Sprzedawca Toffi dalej ciągnął swą łzawą pogadankę
umoralniającą. Teraz jednak Bunim nie słuchał go, a to, co nawet usłyszał,
nie robiło na nim wrażenia. Był zmęczony… zmęczony. Tak zmęczony, że ciało
odmawiało mu posłuszeństwa. Tylko siłą wewnętrznego uporu zmuszał stopy,
aby podążały do przodu. To samo było z umysłem. Przestał pracować, odcinając
sferę uczuć, tak że nic nie trzeba było rozumieć, żadnego ciężaru dźwigać, nic
odczuwać, a on, Bunim, nie był już nic nikomu winien. Szedł do domu z torbą
obierek, tam rzuci się na łóżko i to wszystko.
Ostatnie pasma fioletu rozjaśniały coraz ciemniejsze niebo. Bunim idąc tak,
miał wizję. Zobaczył siebie na pustyni jako biblijnego wygnańca do Egiptu. Był
tragarzem cegieł, które nosił do niezwykle wysokich piramid. Nad pustynią zapadał
zmierzch taki jak teraz. Ktoś zdjął ciężar z pleców Bunima i kazał mu się położyć
na zimnym piasku. Ktoś okrył go piachem jak kołdrą i szepnął mu: – Odpocznij…
4 Pardes (hebr.) – ogród, raj; ale PaRDeS to również akronim złożony z początkowych liter nazw czte-
rech typów żydowskiej egzegezy bibilijnej: 1. pszat (hebr. proste znaczenie) – badanie zwykłego
znaczenia; 2. remez (hebr. aluzja, znak, napomknienie) – symboliczna; 3. drasz (hebr. homiletyka,
466 komentarz, objaśnienie) – homiletyczna; 4. sod (hebr, tajemnica) – ezoteryczna.