Page 471 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 471
Na wielkim polu ułożonych w rzędach grobów gettowych, bez macew, kiełko-
wała młoda trawa. Z zieleni wystawały drewniane tabliczki z imionami zmarłych.
Tabliczki te wyglądały jak wielkie motyle, które przysiadły sobie u wezgłowia
każdej mogiły.
Bunim chodził wśród grobów z roku czterdziestego, szukając między tablicz-
kami, Rachela, zachowując dystans, podążała niepewnie z tyłu. Patrzyła na
nowy płaszcz Bunima, obserwując jego ciężki, niedźwiedzi krok. Wszystko w niej
wyrywało się do ucieczki. Serce zaczęło jej walić, a nogi uginały się z obawy przed
jakimś atakiem. Wokół wszystko jaśniało, weselało, a na jej usta cisnął się krzyk.
Nagle Bunim zwrócił się do niej, pokazując ręką: – Tutaj leży tata.
Położył dłoń na jej ramieniu i wyjął kartkę z wierszem. Przez chwilę milczał,
a potem zaczął czytać pośpiesznym, jąkającym się głosem. Czytał rozdział
poematu poświęconego rodzicom. Następnie wyjął drugi papierek, na którym
spisał dzisiaj rano spalony wcześniej wiersz miłosny, który sobie przypomniał.
Rachela drżała pod jego ramieniem. Było gorąco. Słońce paliło w plecy. Twarz
Berkowicza była czysta i natchniona czytanym pięknem. Nawet zmarszczki na
jego czole, tak głębokie i wyraziste, były teraz niemal niewidoczne. A jej, Rache-
li, było zimno. Zazdrościła owadom, które szumiały nad jej głową, zazdrościła
ptakom na gałęziach, liściom na drzewach. Berkowicz zwinął dwie zapisane
kartki i zakopał je obok tabliczki z imieniem swojego ojca. I tak, trzymając dłoń
na ramieniu Racheli, ruszył dalej, szukając grobu matki. Tutaj znowu przeczytał
dwa wiersze i powtórzył tę samą ceremonię. Teraz jednak poprosił Rachelę, aby
usiadła przy nim na trawie obok mogiły. Kiedy siedzieli tak przytuleni do siebie,
zawołał: – Jesteś moja… teraz jesteś moja. – A ona szeroko rozwarła oczy. Ten
krzyk, który był w niej, cisnął się na usta. Położył dłoń na jej wargach: – Cicho…
posłuchaj.
Wstała szybko: – Chodź, musimy iść.
– Ahawe… – złapał ją za rękę, ściskając palce. Siłą przyciągnął ją do siebie.
I oto znalazła się w jego ramionach.
– Kocham Dawida – wyjąkała pomiędzy jego pocałunkami.
– To kłamstwo – odpowiedział. – Złudzenie… Mnie kochasz… Jesteś moją
ahawe. A on zniknie z twej pamięci, zobaczysz. Zapomnisz o nim… Jesteś mi
przeznaczona. Pasujemy do siebie. Musisz mnie wspierać. – W końcu puścił ją
i lekko się uśmiechnął: – Ahawele, ja cię rozumiem… ale… przecież to jest tak
oczywiste… jasne, nie możesz sobie pomóc… ale ja ci pomogę… przygotuję cię…
Wyrwała mu się: – Zostaw mnie w spokoju, nie mów do mnie.
Ciągle się uśmiechał: – Wiesz, że mówię prawdę… Jeśli tak by nie było, już
dawno zerwałabyś ze mną… Nie przychodziłabyś do mnie… Czemu nie uciekniesz?
– Nie pozwalasz mi… – uwolniła się z jego ramion i od czerwonej chustki, którą
miała zawiązaną wokół szyi, po czym pobiegła, skacząc przez groby i pomiędzy nimi.
Bunim pozostał na cmentarzu sam. Wyciągnął się na trawie z twarzą zwró-
coną do ziemi, zagrzebując w niej obie dłonie. Po chwili zacisnął je w pięści, 469