Page 467 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 467
– Może się odczepiła, co? – warknął Bunim i odepchnął Sprzedawcę Toffi
od siebie. – Proszę odejść, może pan coś zarobi w międzyczasie. – Ten jednak
odsunął się tylko na odległość jednego kroku.
Sprzedawca Toffi prześladował Bunima. Nie widział go miesiącami, aż ni
z tego, ni z owego, znów się pojawił w czasie dni senności Bunima. Od tamtej
pory nie odstępował od niego. Cały czas mówił doń tym swoim płaczliwym gło-
sem − wypowiadał płomienne, kąśliwe słowa, które zapadały w pamięć i drążyły
umysł nocami. Mały Żyd zaczął też przychodzić, kiedy w domu Bunima była
Rachela. Widział ją siedzącą na łóżeczku Blimele, w białej bluzce, ze świeżym
obliczem, z włosami bezwstydnie zmierzwionymi wokół czoła i z poczerwieniałymi
policzkami. Albo widział ją, jak stała w kuchni z dłońmi nad palnikami, grzejącą
swoje długie, białe palce. Zwykł wtedy szybko potrząsać głową, nie patrząc na
nią i stając na odległość kroku, pytał: – Co słychać, córko?
Bunim przeganiał go: – Przyjdź później.
– Dobrze, przyjdę później – zgadzał się. Ale zamiast kierować się do drzwi,
wchodził do pokoju i zatrzymując się przed szafą, dotykał sukienek Miriam, które
wciąż tam wisiały. – Spalone drzwiczki, spalone… – ocierał oczy, po czym podcho-
dził do wózka dla lalek, pohuśtał go, a czynił to w taki sposób, aby zaskrzypiały
zardzewiałe sprężyny, albo rozglądał się: – Krzesła porąbane, sąsiedzie drogi,
tak? – Bunim musiał go siłą wyprowadzać z mieszkania. Mały Żyd zwykł biadolić:
– Sąsiedzie drogi, odpowiedz mi. Czemu mi nie odpowiadasz?
– Meszugener ! – krzyczał poirytowany Bunim.
3
Tych parę minut, w czasie których Sprzedawca Toffi stał obok Bunima w ko-
lejce, wystarczyło, aby wiosna w sercu Bunima przygasła. W stosunku do tego
człowieczka żywił chorobliwą nienawiść i obawiał się, że w pewnym momencie,
tracąc kontrolę nad sobą, rozszarpie go na kawałki. Czegóż on chciał od Bunima?
Czego oni wszyscy od niego chcieli? Dlaczego wszystko wokół sprzysięgło się,
aby mu zatruć życie? Nie pozwoli na to. Stawi temu opór, a Rachela mu pomoże.
Musi mu pomóc jeszcze dziś, właśnie dziś, przy tej nadarzającej się okazji… A on
założy letni płaszcz, przygotuje babkę, usiądzie obok niej. Będzie jeszcze raz ją
namawiał, aby z nim zamieszkała. Przekona ją w taki sposób, że to będzie jej
własna decyzja, ich wspólna decyzja. – Musisz podjąć tę decyzję, Rachelo – powie
jej. – Ja już dłużej tak nie mogę… – wyzna jej to, jak już wyznawał tysiące razy.
Wiedział, co ona na to odpowie. „Dobrze, podejmę decyzję” – powie i nie pokaże
się przez parę dni, pozwalając, by jego serce drżało z niepokoju.
Powietrze zrobiło się szaroliliowe, wieczorne. Niemal niewidoczny róż igrał
na świetlistym granacie, ciągnącym się na szybach budynku kuchni i domów
stojących na zewnątrz, przy ulicy. Zbliżała się pora wyrzucania obierzyn i ludzie
byli mocno podnieceni, pchając się już nie na żarty.
3 Szaleniec (jid.). 465