Page 466 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 466
Bał się, czy Miriam i Blimele nie przybędą upomnieć się o tamte momenty.
A przecież chciał mieć kawałek ziemi. Nie osłabi ona jego serca, ale przeciwnie:
wzmocni je. Czuł przecież, że wraca do życia. Wszystko w nim śpiewało pieśń
o ulotności bytu. Czuł, że leżąc na grządce, w taki dzień jak dziś, sadząc brukiew
i botwinę, dogrzebie się do korzeni, na nowo połączy się z pępowiną Matki-
-Ziemi, ze źródłem życia. Chciał mieć rzodkiewki i botwinę, aby móc przygoto-
wywać ucztę dla Racheli. Nadstawiał uszu, słuchając tego, co mówią kobiety,
zapamiętując te przepisy, które sobie przekazywały. Stał tu przecież po obierki
kartoflane, aby dziś wieczorem zrobić babkę i ugościć Rachelę, kiedy do niego
przyjdzie.
Dziś był ważny dzień. Bunim odbierze nowy płaszcz od krawca. Dziś ma być
skończony. Krawiec, który mieszkał w podwórzu na Lutomierskiej, był ciężko
chory i szył ten płaszcz ręcznie, po powrocie z resortu. Dlatego też ciągnęło się
to przez dwa miesiące, choć Bunim obiecał mu pięć deko chleba, jako dodatek
do połowy bochenka, którym mu już zapłacił za pracę, pod warunkiem że ten
się pospieszy.
Kolejka powoli przesuwała się do przodu. Pomiędzy nim a drzwiczkami do
obieralni stało siedemdziesiąt, może osiemdziesiąt osób. Za nim kolejka wiła
się wokół podwórza, aż wychodziła na ulicę. Sprzedawca Toffi kręcił się przy tym
sznurze ludzi z pudełeczkiem cukierków uwiązanym na szyi. Melodyjnie zawodził:
– Dobre cukierki, dobrze utwardzone… Palce lizać! Palce lizać!
Brodę i pejsy Sprzedawca Toffi miał związane brudną, brązową skarpetą.
Zrobił to ze względu na Berkowicza, który nastawał na niego, że powinien ukryć
„zakazaną” brodę i pejsy i nie narażać życia na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Z nosa i oczu tego małego Żyda kapały krople, siorbiąc, wciąż starał się je wcią-
gnąć. Jeśli ktoś go zawołał i kupił cukierek, jego oczy jeszcze bardziej łzawiły,
więc szybko, energicznie wycierał nos rękawem, obdarzając nabywcę błogosła-
wieństwami, dobrymi życzeniami, pełnymi otuchy i nadziei cytatami ze świętych
ksiąg. Tłum wiedział, że postradał zmysły i na jego szalone pytania reagowano
równie zwariowanymi odpowiedziami.
Od czasu do czasu podbiegał do Bunima: – Rusza się to do przodu, he,
drogi sąsiedzie? – Na ostatnim odcinku kolejki stanął przy Bunimie i razem
z nim posuwał się naprzód. Usta mu się nie zamykały, wpatrywał się swoimi
małymi oczkami w Bunima i pochlipywał: – Oj, Szechina odstąpiła od ciebie,
drogi sąsiedzie. Kiedyś widziałem ją na twojej twarzy… Kiedyś, oj kiedyś… Zimą
widziałem ją na twojej twarzy tak realnie… Twoja żona, ta cedejkes, kawałecz-
kiem deszczułki ogień wzniecała. Zupę z naci pietruszki gotowała… A ta twoja
jedynaczka, wykapana matka, kręciła się w tym płaszczyku zimowym, z szyjką
owiniętą szalikiem i spacerowała ze śpiącą lalką wokół stołu… i ty… ty sam,
sąsiedzie drogi, leżałeś w łóżku z rękawiczkami na dłoniach, z ołówkiem między
palcami i pisałeś… pisałeś. Wtedy Szechina spoczywała na tobie, przysiągłbym…
464 – mały Żyd otarł cieknący nos.