Page 453 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 453
Utkwiła w nim wzrok, jakby bała się rozglądać. Jego wargi poruszały się,
mamrotał coś cicho i niezrozumiale. Wziął ją za rękę, jakby chciał jej dodać
odwagi – i razem rozejrzeli się.
W kącie stała garderoba z lustrem, w którym odbijała się przeciwległa ściana
z dwoma oknami zasłoniętymi szarawymi, sztywnymi zasłonami, a między oknami
– ta czerwona poduszeczka w kształcie serca. Pod jednym z okien – wózeczek
z Lili – lalką Blimele. Niebieskawy wózeczek z postawioną budką. Łatwiej było
patrzeć na odbicia w lustrze niż na same te rzeczy. Bunim jednak pociągnął
ją za rękę, aby wstała i razem z nią obrócił się w stronę pokoju. Podprowadził
ją do wózka dla lalek i wyjął Lili. Podał ją Racheli, pozwalając, aby potrzymała
przez chwilę i zanim ją odłożył z powrotem, pokazał jej napisane fragmenty
poematu, którymi Lili miała wyścielone posłanie. Przykrył lalkę małą kołder-
ką i zaprowadził Rachelę z powrotem do łóżeczka Blimele. Zwykli tu siedzieć
w ciemności przy świetle świecy. Teraz chciał, aby obejrzała to posłanie, dotknęła
ręką.
Podprowadził ją także do małżeńskiego łóżka, w którym spał kiedyś z Miriam.
– Pierwszy raz pościeliłem to łóżko – szepnął – na pani przyjście. Powiódł
ją do stołu i patrzył, jak Rachela kładzie na nim ręce. Tutaj on, Miriam i Blimele
jadali posiłki. Na stole leżał biały obrus. – To na pani przyjście – powiedział. –
I widzi pani?… Zamiotłem podłogę… – zostawił ją stojącą i zniknął w kuchni. Po
chwili zjawił się z powrotem z talerzem w dłoni. Kroczył powoli, aby nie wylać
ani kropelki. Postawił talerz na nakrytym biało, pustym stole i pobiegł po łyżki.
Ostrożnie przystawili stół do dużego łóżka, na którym usiedli. Podał jej łyżkę: –
Nie odmówi mi pani – szepnął.
Zjadła z nim jego dzienny przydział zupy, wysączyli ją z jednego talerza.
Ich głowy, a zatem również oczy i wargi, zbliżyły się. Mieszała się para lecąca
z ich ust.
– Ty… – Rachela usłyszała mamrotanie.
– Ty…
– Mów mi Symcha.
– Symcha.
Talerz był już opróżniony. Bunim, jąkając się, zaczął wyrzucać z siebie po-
spiesznie słowa. Mówił o sobie, o niej – o Racheli, o Miriam i Blimele, o tym
malutkim słoneczku, które nie miało jeszcze imienia, oraz o getcie. Ciężar tego,
co miał do powiedzenia, spowodował, że Bunim musiał wstać. Trzymając ręce
w kieszeniach, zaczął spacerować po pokoju. W końcu z mówienia przeszedł
do mruczenia pod nosem. Mruczał chasydzkie niguny: ekstatyczne, żarliwe,
pochłaniające. Nagle doskoczył do Racheli, poderwał ją z łóżka, wziął na ręce
i uniósł do góry ponad siebie.
Nogi mu zadrżały, kolana się ugięły i obydwoje upadli na podłogę. Pozostali na
niej, siedząc w ciszy. Uśmiechali się zawstydzeni. Przez dłuższą chwilę przyglądali
się sobie. Potem wzrok Racheli powędrował w stronę ściany, skąd po podłodze 451