Page 452 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 452
Będzie myśleć o tej dziewczynie, która kiedyś okrywała się nim, dziewczynie,
która może była w jej wieku – i już nie będzie starsza.
Dopiero wczoraj wieczorem siedziała na łóżeczku Blimele okryta płaszczem
Miriam, na nogach mając kołderkę jej córeczki. I dziś rano, parę minut przed
wyjściem do pracy, ośmieliła się. Wyciągnęła futro z pokrowca, do którego było
zapakowane i założyła. Poczuła ciepło, miły dotyk na karku i nie obawiała się
myśli, jakie będą ją nachodzić. Myślała o tym, o czym bała się myśleć – i z przy-
jemnością spacerowała po pokoju, przeglądała się w lustrze i uśmiechała do
siebie. Z żalem zdjęła futro, z powrotem zapakowała do pokrowca i odłożyła na
łóżko.
Ubrała się w stary, przetarty mundurek gimnazjalny, owinęła wokół szyi stary
szalik Mojszego, wzięła menażkę, zaczepiła jej rączkę na pasku, włożyła łyżkę
do kieszeni i wyszła z domu.
Wpadła w ramiona Berkowicza.
– Czekam tu na panią – zamrugał oczami. – Wymknąłem się z punktu ga-
zowego… Nie ma „konsumentów”. I… mam wiersz! – Pociągnął ją z powrotem
do przedsionka, stanął na schodku i wyciągnął z kieszeni pół stronicy papieru
buchalteryjnego: – Ahawe… taki ma tytuł… – Czytał szybko, jak miał w zwyczaju,
gorączkowo, zacinając się. Rachela stała stopień niżej i Bunim kołysał się nad
jej głową. Jego głos galopował rytmicznie: niósł słowa, rozpraszał je na sylaby,
rozdrabniał na dźwięki. Czytając wycierał ręką mokry nos, wilgotne, poryte bruz-
dami czoło, brwi. Na koniec złożył karteczkę i podał jej. Przetarł okulary i wyszedł
z nią na ulicę. Na dworze włożył jej dłoń do swojej kieszeni i zapytał: – Gdzie ma
pani pierwszą lekcję?
– W resorcie krawieckim – odpowiedziała.
Szli w milczeniu. Para buchała z ich ust i nosów. Rachela chroniła twarz
przed zimnem, chowając ją za ramieniem Bunima. Zatrzymali się przed resortem
krawieckim.
– Przyjdzie pani wieczorem? – zapytał.
Przyszła wieczorem.
Bunim rozpalił ostatnim krzesłem oraz parą drzwiczek od stojaka na wodę
i w pokoju zrobiło się ciepło. Chciał, aby Rachela usiadła na łóżeczku Blimele.
Posłuchała go. Miał na sobie wypraną koszulę i kraciastą marynarkę, a na niej,
z boku, sterczał przekrzywiony krawat. Był ogolony, a siwe włosy miał uczesane.
Wyglądał młodo i odświętnie. Radość, tak często zmieszana ze smutkiem, która
malowała się na jego twarzy, kiedy patrzył na Rachelę, tchnęła teraz spokojem
i opanowaniem. Posępność jego przymrużonych oczu rozpraszał spokojny uśmiech.
– Proszę zdjąć płaszcz – zasugerował – dzisiaj nie będzie zimno. – Rozpiął
jej płaszcz i rozwiązał baszłyk pod brodą. Gęstwina brązowych włosów wypadła
spod kaptura i zmierzwione loki opadły jej na czoło i policzki. – Dzisiaj będzie
jasno – powiedział i pierwszy raz w tym zawsze ciemnym pokoju zapalił światło
450 elektryczne.