Page 454 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 454

ciągnęło zimno. W kącie była szpara w deskach, rozmiarów i kształtu orzecha,
                 wiatr i śnieg dostawał się przez nią do środka.
                   – Dlaczego pan jej nie zapcha? – zapytała. – Nie ciągnęłoby tu aż tak.
                   Przetarł swoje krótkowzroczne oczy. Zawstydzony uśmiech wciąż jeszcze był
                 na jego ustach: – Kiedy byłem sam, przychodziła tamtędy myszka… Wiersz też
                 czasem stamtąd nadchodził… Mów mi „ty” – przypomniał jej. – Jeśli będziesz
                 przychodzić do mnie, załatam ją.
                   – A którędy będzie przychodzić wiersz?
                   – Przez ciebie… Ahawe.
                   Zerwała się na nogi: – Muszę biec.
                   Odprowadził ją do domu.


                                                 *



                   Każdego ranka Bunim czekał na Rachelę, często z wierszem w dłoni. Wycze-
                 kiwał na nią także po pracy. Wieczorami odprowadzał ją na zebrania. A potem
                 znów na nią czekał. W końcu zaczął też zachodzić do mieszkania i czekał na
                 nią na górze. Zaznajomił się Blumcią oraz Szlamkiem i od czasu do czasu jadł
                 z nimi kolację. Tak się zadomowił, że Rachela przestała się dziwić, że wszędzie
                 go spotyka, gdziekolwiek by poszła, gdziekolwiek by przebywała. Stało się
                 bardziej niż naturalne, że skądkolwiek by wyszła, on będzie stał gdzieś pod
                 murem budynku albo pojawi się zza rogu. I jeśli nie zauważyła go od razu, już
                 automatycznie szukała wzrokiem czarnego, niezgrabnego zimowego płaszcza
                 z futrzanym kołnierzem, czupryny siwych włosów, twarzy z okularami w grubych
                 oprawkach, a pod nimi pary małych, płomiennych oczu, które wyskoczą jej skądś
                 naprzeciw, witając poważnym spojrzeniem. Oczekiwała, że weźmie jej dłoń do
                 swojej kieszeni, a ramieniem osłoni jej twarz przed zimnem.
                   Odprowadzał ją również na spotkania z Dawidem. Przy pożegnaniu prosił: –
                 Wpadnij do mnie na minutę.
                   Z Dawidem pozornie wszystko było jak kiedyś. Obydwoje jednak wiedzieli,
                 w jakim są punkcie i gdy tylko Rachela go widziała, słowa przez niego wypo-
                 wiedziane, głęboko wyryte w jej pamięci, wracały do niej, słyszała je wciąż na
                 nowo i na nowo. Dawid nie był już tym, z którym Rachela mogła tak swobodnie,
                 z łatwością rozmawiać. Był kimś pożegnanym, dalekim. Błądził na końcu świata,
                 szukając swojego świętego Graala… Toczył swoje rycerskie potyczki… Szukał
                 w sobie mężczyzny. A ona, która była tak blisko, czekała na niego – daleka,
                 wypatrująca, samotna.
                   Kiedy prowadzili zwykłą, prostą rozmowę, Rachela nie mogła się nadziwić, że
                 słyszą się jeszcze przez ten dystans, który rozciągał się między nimi. Nie, to nie
          452    był czas, aby od siebie uciekać, myślała. To był czas, kiedy należało się trzymać
   449   450   451   452   453   454   455   456   457   458   459