Page 448 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 448

Nagle przypomina sobie: dzisiaj Jom Kipur i wypuszcza z dłoni wiosło. „Zrób ze
                 mną” – krzyczy w niebo – „co chcesz, w Jom Kipur nie wiosłuję”.
                   Rachela przeczytała jeszcze parę linijek, ale usłyszała pomiędzy ławkami jakiś
                 hałas. To Frejman. Wali pięścią w ławkę. Wstaje i obraca w stronę Racheli pełną
                 cierpienia twarz. Jego przenikliwe oczy są pełne zatroskania: – Ta opowieść jest
                 nic niewarta! – wykrzykuje na cały głos.
                   Wiatr uderza całymi garściami sypkiego śniegu w zamarznięte szybki stry-
                 chu. Huczy w rurach zimnego piecyka. Rachela głęboko westchnęła i otuliła się
                 szczelniej płaszczem. Przesunęła dłonią po włosach, poprawiła je i nagle wydało
                 jej się, że jest panną Diamant, ma siwe włosy, jest nauczycielką – staruszką,
                 a Frejman jest właśnie nią, Rachelą. – Siadaj Frejman – powiedziała spokojnie.
                 – Dokończmy najpierw czytanie.
                   Skierowała wzrok z powrotem na książkę. Satie śpiewa nigun, który nagle
                 mu się przypomniał: melodię śpiewaną przez chór w każde święto Jom Kipur,
                 Satie pragnie umrzeć ze śpiewem na ustach…
                   Rachela czuje, że już cała klasa buzuje. Tumult narasta. Frejman znów wstaje
                 z rozpłomienionym wzrokiem: – Jeśli ja byłbym Satiem – denerwuje się – nie był-
                 bym takim naiwnym idiotą!… Gdybym był Satiem, do ostatnich sił wiosłowałbym
                 i nie chciałbym umrzeć ze śpiewem na ustach… Kiedy byłbym Satiem, nikomu
                 nie pozwoliłbym, aby czynił ze mną, co chce, nawet Bogu!
                   Las czarnych, wysmarowanych rąk uniósł się ku górze. Racheli zrobiło się
                 jeszcze zimniej od atmosfery, którą wyczuła. To był ten moment. Ta chwila, kie-
                 dy powinna pokazać, jaką jest nauczycielką. Poczuła się tak niedoświadczona.
                 Opanowała się jednak, ogarnęła wzrokiem klasę, która była zarówno jej klasą,
                 jak i klasą panny Diamant. Cierpliwie, kiwając zachęcająco głową, pomogła tym
                 młodym ustom wyrzucić z siebie to, co miały do powiedzenia.
                   Trwała zagorzała dyskusja, gdy inspektor Dawidowicz zbliżył się do niej
                 i oświadczył, że lekcja już się skończyła. Wyglądał jak polski szlachcic, był bardzo
                 kulturalny zarówno w swoich manierach, jak i w sposobie mówienia. Tym razem
                 jednak poprosił ją do kanciapki nauczycielskiej i szorstko zwrócił jej uwagę: –
                 Następnym razem, panno Ejbuszyc, proszę nie siedzieć w płaszczu w czasie
                 lekcji. To jest niepedagogiczne i nie robi dobrego wrażenia na uczniach. Musimy
                 budować atmosferę instytucji edukacyjnej, a nie tramwaju.
                   Chciała go zapytać, dlaczego właściwie siedzenie w płaszczu w zimnej klasie
                 musi wywoływać atmosferę tramwaju, ale on trzymał już swoje książki pod pachą
                 i szykował się, aby przejąć klasę i rozpocząć lekcję arytmetyki. Jak tylko wyszedł,
                 rozległ się dyskretny dźwięk dzwonka, który wywołał poruszenie na strychu. Pan
                 Dawidowicz otworzył boczne drzwiczki i wypuścił przez nie chłopców, jednego
                 po drugim. Rachela doskoczyła do okna, stanęła na ławce i zobaczyła na ulicy
                 niemieckie auto.
                   Weszła do biura, aby tam przeczekać, aż komisja odjedzie. Wkrótce usłyszała
          446    wiadomość: komisja pojawiła się w związku z sześcioma wagonami maszyn
   443   444   445   446   447   448   449   450   451   452   453