Page 457 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 457

zanim zabrano ją w czasie obławy: „Mimaamakim…”  Rachela słyszała w tych
                                                                7
                   mrocznych głębiach wołanie o pomoc, coś się z nią stało. Z jakiegoś powodu
                   czuła się winna… Ona, która zawijała się w chustę Miriam, która leżała nago na
                   łóżeczku Blimele. Ona, która patrzyła na wózeczek Lili, lalki. Ona, która cieszyła się
                   nowym futrem… Ona, która przeżuwała chleb, siorbiąc z menażki. Ona, mogąca
                   śmiać się i płakać, posiadająca parę żywotnych, gorących rąk wyciągniętych,
                   aby owinąć się wokół szyi kochanka… W tych ciemnych głębiach nienawidziła
                   Dawida za to, że się tam znalazła. To on przybył ją zgładzić, on, którego kochała
                   – nie Niemiec. Nienawidziła tam również Berkowicza, ponieważ to on przybył, by
                   zgładzić ją swoją miłością, aby ją pochłonąć – on, nie Niemiec.
                      Postanawiała, że nie będzie widywać ich obu, ani Dawida, ani Bunima, aby
                   móc na nowo utwierdzić swą siłę. Ale dzień, w którym nie widziała Dawida, był
                   dniem pozbawionym iskry życia. A Berkowicz – stał za bramą i czekał na nią
                   z wierszem, który napisał w nocy.
                      Trzymał jej dłoń w swojej kieszeni i prowadził do pracy po oblodzonych ulicach.
                   Zmuszał do jedzenia z nim jego zupy i każdego dnia prał koszulę, żeby móc ją
                   założyć. Kiedy przychodziła do niego, zapalał światło w całym mieszkaniu, rozpalał
                   ogień. Spalił już drzwi od garderoby.
                      W mieszkaniu Berkowicza ściany łkały, strofowały ją, przepędzały – i błagal-
                   nie brały ją w ramiona. A ona siedziała z nim na łóżeczku Blimele. Naprzeciw,
                   wsparte o ścianę, stało lustro ze spalonej już w połowie szafy. Rachela widziała
                   w nim siebie i Berkowicza. Wiedziała, że także tego dnia, jak poprzednim razem,
                   będzie płakać, a on odskoczy od niej przejęty, zmartwiony i zapyta: – Czemu
                   płaczesz? – a ona nie będzie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Jedna rzecz stała
                   się dla niej jasna: im bardziej on będzie na nią zły za te łzy, tym bardziej gotowa
                   będzie pozostać. Jego złość, krzyk coś w niej wyzwalały. – Czemu sobie nie
                   pójdziesz? – czekał, aby się ubrała. – Po co przychodzisz do mnie? Zostaw, nie
                   dręcz mnie. W porządku, mogę być sam!
                      Wyciągała do niego ręce: z poddaństwem, gotowa czekać, aż do niej podej-
                   dzie. A kiedy znów brała go w ramiona, słyszała w sobie szept: „On, ten potężny
                   mężczyzna ze spuchniętymi nogami i twarzą, z chorym sercem, chce mnie pożreć,
                   pochłonąć, aby móc stanąć znów na nogi. Chcę… aby mnie pożarł” i dotykała
                   wargami jego pofałdowanego czoła, szepcząc mu do ucha: – Przepraszam.
                      Potem, wiedziona miłością własną, widząc swe cudowne odbicie w jego oczach,
                   pozwalała, by jej nadskakiwał, ponieważ kochała ten obraz siebie, który wyzierał
                   z jego oczu. Była warta tego, aby jej usługiwano, była przecież tą prawdziwą
                   Rachelą – Rachelą z jego wiersza, którą nazywał Ahawe. Była tak adorowana
                   i gloryfikowana. Jej dusza i ciało stanowiły jedno i promieniały. Jedząc z Bunimem



                   7    Mimaamakim – z hebr. „Z głębokości…” (początek Psalmu 130, Z głębokości wołam do Ciebie,
                      Panie…).                                                          455
   452   453   454   455   456   457   458   459   460   461   462