Page 41 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 41

Droga do piwnicy była wolna. Adam zszedł. Przeniknęło go nagle bardzo
                   osobiste uczucie. To tu przeleżał długie tygodnie ze swoją Sunią. Tutaj prze-
                   kształcił się z wolnego człowieka w uwięzione zwierzę. Dano mu łopatę. Padł
                   rozkaz: – Arbeiten, los! 13
                      Zostawili go samego w piwnicy. Przez chwilę nie ruszał się z miejsca, by natłok
                   wrażeń trochę się uspokoił. Z trudem zebrał myśli, wysilał pamięć. Pochylony
                   zaczął odmierzać kroki. Gdzieś tu musiał być tunel, który wykopał, by uciec. To tu,
                   dziesięć stóp od ściany... Nacisnął stopą na łopatę. Z ust wyrwał mu się okrzyk.
                   Ból w kręgosłupie jakby go przeciął na dwoje. Ziemia była twarda. Zacisnął zęby.
                   Łzy bólu i bezsilności zamgliły mu oczy. Ale musiał przecież zrobić ten ostatni
                   wysiłek. Zrzucił marynarkę, zdjął koszulę mokrą od potu i na nowo zamierzył
                   się łopatą na uparty grunt. Jęcząc i prychając borykał się z nim, tylko od czasu
                   do czasu pozwalał sobie na odpoczynek i przerywał pracę, by złapać oddech,
                   odczekać, aż ból w całym ciele przycichnie. W jednym z takich momentów przez
                   małe okienko piwniczne zauważył Wojciecha, dawnego służącego Samuela. Niby
                   to rąbał drewno, ale patrzył w jego stronę. Adam odwrócił się do niego plecami.
                   Ogarnęła go panika. Może Wojciech ukradł zakopany skarb Samuela? Adam
                   już nie zwracał uwagi na ból. Przykrył go warstwą ziemi, razem z grudami, które
                   uwalniał z twardego pancerza gruntu. Jeden z SS-manów zszedł, by mu powie-
                   dzieć, że minęła już godzina i dał mu jeszcze piętnaście minut.
                      Adam odrzucił łopatę i położył się. Po usunięciu wierzchniej warstwy grunt
                   łatwiej mu się poddawał. Grzebał rękami, drapał, wyrzucał garście ziemi, jak
                   żółw, który chce się zakopać w piasku. Jego ręka sięgała coraz głębiej. Już jej
                   nie widział ani nie czuł. Była grabiami rozpaczy. Ale za dużo nią nie zdziałał. Pa-
                   znokcie grzebały, grzebały, ale nic nie znalazły. Znowu chwycił łopatę, a potem
                   na powrót opuścił się na kolana. SS-man pojawił się i oznajmił, że minęła kolejna
                   godzina. Groził, złościł się. Dał mu jeszcze pięć minut.
                      Adam szlochał, ślinił się, grzebał obiema rękami, całym ciałem... aż paznokcie
                   w końcu poczuły twardy jak kamień przedmiot: szkatułkę z biżuterią Samuela.
                      Leżał z palcami zaciśniętymi wokół skarbu, z brudną, umazaną twarzą ponad
                   dołem – i pozwolił, by łzy strumieniem do niego wpływały. – Mam! Mam! – trząsł
                   się w spazmach.
                      SS-mani znaleźli go rozciągniętego na ziemi. Złapali go za kołnierz i podnieśli.
                   Podał im szkatułkę i patrzył przez łzy z pokorą i triumfem.
                      W drodze powrotnej nie czuł bólu. Czuł się jak dziecko po długim płaczu, jak
                   dziecko, które zrobiło psikusa i uszło mu to na sucho. Jego spojrzenie tańczyło
                   po przesuwających się za oknem obcych ulicach. Gdzieś, na jednej z nich,
                   w murze swojej fabryki zamurował puszkę po cygarach pełną waluty. A w innym
                   miejscu, w murze białego pałacyku, leżała ukryta jeszcze jedna taka puszka. Tylko



                   13     Do pracy, już! (niem.).                                        39
   36   37   38   39   40   41   42   43   44   45   46