Page 40 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 40

– Zawiozą mnie do miasta – uciął Adam i ukrył twarz w ramionach. Nie chciał
                 się więcej odzywać. Miał coś ważniejszego do roboty. Musiał uciszyć panujący
                 w głowie chaos.
                   Miał na to dużo czasu. Całą niespokojną, gorączkową noc. Dopiero teraz widział
                 jasno, co się dzieje w piwnicy. Powietrze było rozpalone i ostre jak otwarta rana.
                 Z kąta, gdzie leżał konający, nie dochodziło już rzężenie. Adamowi wydawało się,
                 że tamto miejsce jest puste i jeszcze bardziej niż przedtem napawa przerażeniem.
                 W jego mózgu plątały się niejasne myśli. Chciał się z nich wyplątać. Przyszedł
                 tutaj, by poznać prawdę i wyciągnąć wnioski. Tu, w piwnicy, czuło się śmierć za
                 życia. Cierpienia, jakich sam tu zaznał i jakich był świadkiem, były umieraniem
                 przed śmiercią, po kawałku, obrzydliwie. Ale on się nie da. Wypędzi śmierć ze
                 swojego życia. Jak długo dane mu będzie żyć, będzie utrzymywał porządek,
                 przywróci właściwą kolejność. Życie i śmierć nie powinny współistnieć. Najpierw
                 jest życie. I on je będzie chronić przed obrzydlistwem bólu, by się za każdą cenę
                 uwolnić od cierpień, nawet najmniejszych. Nawet takich, jakie mogła mu sprawić
                 kucharka Rejzl. Adam nie musiał się już więcej uczyć. Tu, w tej piwnicy, w końcu
                 dojrzał i zmądrzał. Nawet jego przywiązanie do Krejny było fałszywe, niedobre.
                 Zebrało mu się na śmiech na myśl o tym szaleństwie. Jak cierpiał, kiedy dostała
                 „zaproszenie na ślub”! Jakie to było bezsensowne!
                   Następnego dnia rano wywołano go. Tym razem wyprowadzono go na uli-
                 cę, gdzie czekała na niego czarna limuzyna. Siedział wciśnięty między dwóch
                 umundurowanych Niemców, niczym między dwie kolumny z żelazobetonu,
                 twarde i lodowato zimne. Obaj Niemcy mieli na czapkach symbole trupiej
                 czaszki.
                   Limuzyna okrążyła kościół i wyjechała przez bramę pod mostem. Potem był
                 odcinek Zgierskiej z drutami po obu stronach, aż pojawił się plac Wolności. Bez
                 pomnika Kościuszki wyglądał nieznajomo. Limuzyna ślizgała się dalej i do Ada-
                 ma powróciło dalekie wspomnienie własnego auta i własnego szofera Mariana.
                 Miał przez chwilę złudzenie, że oto jedzie do swojej fabryki. Ale długo się ono
                 nie utrzymało. Jechali przez obce miasto. Adam orientował się jedynie według
                 kierunku, w którym jechali. Same ulice wydawały się szersze. Były obwieszone
                 flagami ze swastyką i prawie puste. Adama ogarnął strach. Zapragnął jak naj-
                 szybciej wrócić do getta.
                   Przy Narutowicza, gdzie powinien znajdować się dom Samuela, Adam już
                 zupełnie się pogubił. Zabrało mu dobrych kilka minut, by odróżnić dobrze znany
                 dom od innych. W końcu wyciągnął rękę i pokazał, gdzie auto ma się zatrzymać.
                 Wysiedli: jeden SS-man z przodu, drugi z tyłu, a Adam w środku. Pokojówka
                 w czarnej sukience z białym fartuszkiem na biodrach przywitała wchodzących
                 „Heil Hitler”. Z salonu, gdzie Adam tańczył kiedyś na balu sylwestrowym, wyszła
                 jasnowłosa dama i też powitała gości „Heil Hitler”. SS-mani wymienili z nią
                 półgłosem kilka uprzejmych słów, a Adam nie mógł oderwać oczu od domowej
           38    sukienki damy, która wydawała mu się wielce znajoma.
   35   36   37   38   39   40   41   42   43   44   45