Page 404 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 404

głaskał je po policzkach, po dłoniach i pieścił ich uszy zapewnieniem, że to już
                 niedługo potrwa.
                   Poczucie,  że  nieco  po  ojcowsku  traktuje  młode  kobiety,  pomaga-
                 ło  mu  okazywać  zainteresowanie  także  tym  starszym.  Grał  przed  nimi
                 rolę silnego, mądrego syna, który wszystko wie i ma lekarstwo na wszel-
                 kie  choroby.  Gładził  głowy  chlipiących  siwych  kobiet,  szukając  dla  nich
                 szczególnych  słów,  o  których  wiedział,  że  pomogłyby  jego  własnej
                 matce.
                   Były też takie kobiety, które traktowały go jak czarnoksiężnika. Płakały przed
                 nim niczym dzieci, targały go za poły płaszcza i zawsze czegoś potrzebowały:
                 buteleczkę vigantolu, glukozy, strychniny, kropli nasercowych czy pigułek na
                 sen. – Pan, panie doktorze, może przecież otrzymać za darmo, a na czarnym
                 rynku kosztuje to bajońskie sumy… – Inne czekały na niego po prostu w ciemnej
                 bramie z butelką oleju albo torbą cukru jako formą podziękowania: – Doktorze,
                 musi pan to wziąć, zaklinam pana… lekarz, który nie bierze zapłaty, nie jest
                 wart zapłaty… – To go irytowało, nie potrzebował ich oleju i cukru, nienawidził
                 tej pokusy, którą one wywoływały… wzięcia prezentu. Jeszcze inne goniły za
                 nim po ulicach, aby go szpiegować, opluć i obrzucić najgorszymi inwektywami
                 – ponieważ nie uratował, nie ożywił.
                   Bywały takie dni, kiedy on sam, Michał, wcale nie czuł się silniejszy od swo-
                 ich pacjentów. Był dokładnie taki jak oni – wdzięczny za to, co jeszcze posiada
                 – i w sercu modlił się o jedno, aby zdołał uratować to, co stanowiło dla niego
                 ostatnią wartość – Dziunię oraz swój dom. W czasie takich dni łzy pacjentów
                 dręczyły go, a to nie pomagało żadnej ze stron. Bowiem wówczas stawał się
                 mniej cierpliwy, mniej pewny siebie. W takie dni zwykł szybciej przemierzać
                 ulice, zdawał się nie widzieć ludzi, którzy go pozdrawiali, a myślami uciekał do
                 spraw abstrakcyjnych, które nie znały słowa sprzeciwu. W takie dni nie tylko
                 nie mógł usiąść nad pracą Szafrana, której dokończenia się podjął, ale nie
                 mógł nawet o niej myśleć. To grzebanie się w papierach Szafrana wydawało mu
                 się wtedy bezużyteczne i pozbawione sensu. Czy on rzeczywiście wiedział, co
                 Szafran miał na myśli, czyniąc swe obserwacje i robiąc notatki, które po nim
                 pozostały? Szafran opisał zachowanie gettowego Żyda, jego reakcję na nie-
                 szczęście, wpływ głodu na psychikę, wpływ uwięzienia za drutami. Zazwyczaj
                 intencja była jasna i łatwo było pociągnąć dalej te wątki, ale wybór faktów, ich
                 naświetlenie, to zależało, nawet przy dominującym obiektywizmie, od osobo-
                 wości Szafrana, od charakteru. Michał te same zjawiska postrzegał inaczej
                 i jemu też się wydawało, że widzi je obiektywnie. Może Szafran był na tyle
                 uczony, aby rozważyć te problemy z właściwego punktu widzenia, ale on, Michał
                 – nie.
                   Nawet w postawieniu zasadniczych pytań widać było różnice. Poprzez od-
                 krywanie mechanizmów rządzących zachowaniem ofiar i katów Michał chciał
          402    odnaleźć odpowiedzi dotyczące kondycji człowieka w znaczeniu ogólnym. Jeszcze
   399   400   401   402   403   404   405   406   407   408   409