Page 399 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 399
Chodziły razem na spotkania kółek młodzieży syjonistycznej. Bella była ak-
tywna i przyjmowała odpowiedzialne funkcje. Zgłosiła się dobrowolnie do pracy
pielęgniarskiej i szybko, podobnie jak Dziunia, stała się członkinią Komitetu
Młodzieżowego. Nieraz przyszło im zajmować przeciwstawne stanowiska. Bella
była przeciwniczką wszelkiej pracy kulturalnej. Uważała, że po pierwsze – nie
ma na to czasu, a po drugie – ten rodzaj aktywności osłabia dyscyplinę. Była
przeciwna śpiewom i tańczeniu hory, również przez bardzo młodych członków
organizacji. Była zdania, że nawet dzieci muszą dojrzeć. A Dziunia bez śpiewu
i hory nie mogła wytrzymać. Była przekonana, że przy wszystkich przygotowa-
niach nie można zapominać, że jest się młodym.
Dziunia nie mogła się nadziwić, w jaki sposób Bella, która nie miała pojęcia
o polityce i zwykła unikać wszelkich organizacji, tak łatwo przystosowała się do
tej pracy i wiedziała, co ma robić. Po spotkaniach kółka syjonistycznego szła do
domu z siostrą. Otaczała ją ramieniem, pochylała głowę ku niej i zgodnie ze swym
temperamentem nie mogła ukryć wzruszenia: – Belluchno, tak dobrze jest razem
wykonywać pracę na rzecz syjonizmu. – Paplała bez przerwy, jakby chciała zagadać
przepaść dzielącą ją od siostry. Była jednak bezradna wobec tego, co zaszło między
nimi. Czasem wmawiała sobie, że tak naprawdę nic ich nie dzieli – to tylko zwykłe
nieporozumienie, próbowała więc z Bellą nawiązać szczerą rozmowę, taką od serca,
siostrzaną, ale nie udawało się. Szacunek i podziw Dziuni dla Belli wzmagał się
proporcjonalnie do wzrastającej między nimi obcości.
Choć Dziuni nie były obce żadne tajniki kuchni, zawsze musiała się natrudzić,
aby piątkowy posiłek wypadł lepiej niż potrawy w inne dni tygodnia. Nie przy-
chodziło to łatwo, ale w piątek, kiedy w organizacji był spokój, mogła poświęcić
trochę więcej czasu i precyzyjne zrealizować przepisy na świąteczne potrawy:
„rybę”, „rosół” i „cymes” – zwykle przygotowywane z botwiny, pietruszki i brukwi.
Michał nie wrócił jeszcze z wizyt domowych i uporawszy się ze sprawami gospo-
darskimi, miała czas, by pobiec do Belli i znów nalegać, aby choć raz przyszła
zjeść z nią i z Michałem piątkowy posiłek, choćby tylko po to, żeby przekonać
się, jak świetną kucharką stała się Dziunia.
Bella również w ten piątek odmówiła i Dziunia biegła do domu przygnębiona,
czując ukłucie w sercu z powodu spotkania z siostrą. Wiedziała, że nie zdoła
wysiedzieć sama w domu i zaszła do Wintera, aby spędzić jakoś czas do przyj-
ścia Michała.
Kiedy weszła do pokoju Wintera, ogarnął ją chłód. Okno było otwarte, a Winter
w roboczym fartuchu, z szalikiem okręconym wokół szyi, w berecie naciągniętym
głęboko na uszy stał przed sztalugą malarską i pracował. Doskoczyła do okna
i starała się je zamknąć, ale Winter zmierzył ją drapieżnym wzrokiem i łokciem
odepchnął od siebie i od okna: – Możesz mi nie przeszkadzać? – powiedział.
– Nie widzisz, że maluję dalekie miasto?
Wzruszyła ramionami: – Nie rozumiem, dlaczego nie możesz malować dale-
kiego miasta przy zamkniętym oknie… Ty, z tym swoim kaszlem. 397