Page 403 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 403
Zaczął ściągać z niej płaszcz. W pierwszej chwili nie pozwalała, zmagała się
z nim, próbując się wyrwać, ale w końcu poddała się i rozpłakała: – Co ja mam
zrobić? – patrzyła na niego bezsilnie zwilgotniałymi oczami.
Przycisnął ją do siebie i długą chwilę stali nieruchomo w objęciu. – Przyrzekam
ci – szepnął – będę miał na nią baczenie, w miarę swych możliwości.
Wytarła zapłakaną twarz, wzięła go za rękę i z powrotem usiedli do stołu,
aby skończyć świąteczny posiłek.
– Dlaczego tak jest, Michał – uśmiechnęła się z twarzą zwróconą do talerza,
wstydliwie, pieszczotliwie. – Czasami czuję się pewna siebie… dojrzała. Ale kiedy
jestem z tobą, czuję się tak dziecinna… i głupiutka.
– Dobrze jest być czasem dziecinnym, głupiutkim, Cyganeczko – odpowiedział
jej. – I przesoliłaś rosół, a to znaczy, że jesteś zakochana.
*
W szabat Michał miał do odwiedzenia bardzo wielu pacjentów. Siły, które przez
cały tydzień trzymały na nogach mieszkańców getta, najwidoczniej w szabat
także zażywały odpoczynku i pozwalały, aby słabość ogarnęła ciała.
Odziany w granatowy płaszcz przeciwdeszczowy, z opaską Czerwonego
Krzyża na ramieniu, z teczką w jednej ręce i karteczką w drugiej, odbywał marsz
od jednego pacjenta do następnego. Na ulicy ludzie jak zwykle poznawali go,
pozdrawiano go, część mijających przechodniów uważała za swój obowiązek za-
trzymać go, aby przekazać mu raport o stanie zdrowia swoim, rodziny, sąsiadów
z podwórka. Inni, towarzysząc mu kawałek, opisywali wszystkie objawy, które
im dokuczały i prosili o diagnozę. A jeszcze inni, wyrażając swoją wdzięczność,
uważali za swój obowiązek opowiedzieć mu wszystkie plotki o getcie czy po
prostu podzielić się z nim wiadomościami radiowymi, usłyszanymi od kogoś,
komu także je przekazano…
Był cierpliwy i traktował poważnie rozmowy z osobami zaczepiającymi go na
ulicy. Często pomagało mu to zaoszczędzić kolejnych wizyt. Nie przepuszczał
żadnej okazji, aby takiemu napotkanemu rozmówcy zaaplikować zastrzyk energii.
I on też przekazywał nowe wiadomości, ale jedynie te dobre, a jeśli była taka
potrzeba, był gotów nawet trochę je upiększyć i podkoloryzować. Dobrze wiedział,
że te jego relacje i krzepiące mowy mają swoją wagę: „Sam doktor powiedział…”,
i tak naprawdę to było najskuteczniejsze lekarstwo, jakim dysponował.
Wobec kobiet był bardzo życzliwy. Kiedy patrzył na te młodsze z nich, odczuwał
niemal fizyczny ból, widząc, jak są wychudzone, bez krzty kobiecego wdzięku.
Życie z Dziunią sprawiało, że były mu bliższe. Mógł wczuć się w ich położenie. Ich
wnętrze było skomplikowane, przepełnione tęsknotami, nastrojami – a jedno-
cześnie tyle w nim było prozaicznej mądrości i doświadczenia. Po przyjacielsku 401