Page 400 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 400

– Nie rozumiesz, ha? – odpowiedział, jakby mówił do płótna przed sobą.
                 – Wyjaśnię ci. Potrzebuję czuć gęstość powietrza, zrozum mnie. Muszę czuć
                 koncentrację szarości i spalin… Szum deszczu, którego nie widać, ale który wisi
                 w powietrzu. Nie chcę mieć żadnego szkła między mną i obiektem. Czy to jest
                 dla ciebie jasne, ty wieczna ignorantko?
                    Pociągnęła noskiem: – I po to ryzykować zdrowiem?
                   – Twoim zdrowiem nie ryzykuję – uciął i odwrócił się do niej: – Jeśli chcesz
                 tu zostać, musisz być cicho, obierz mi lepiej parę kartofli i zetrzyj je, będę mieć
                 chociaż z ciebie jakiś pożytek. Możesz zrobić babkę, jeśli chcesz. Szykuję się
                 na ponad dwadzieścia osób jutro wieczorem.
                   Dziunia skrzywiła się, ale posłuchała go i zaczęła szykować babkę na jutrzej-
                 sze spotkanie u Wintera. Żmudną pracą było tarcie ziemniaków i nie wyobrażała
                 sobie, jak można to robić w milczeniu. Nie przestawała zagadywać Wintera i kiedy
                 uporała się z pracą, malarz zaczął ją przepędzać: – Zejdź już do siebie… Nie mogę
                 się skoncentrować, kiedy tutaj jesteś. – Udawała, że nie słyszy i wyciągnęła się na
                 sofce blisko sztalugi. Winter pracował szybko, manipulował pędzlami, które miał
                 wetknięte między palce lewej ręki. Dziunia naśladowała jego ruchy i komentowała
                 każdą plamę farby, którą kładł na płótnie. Winter nie mógł się powstrzymać: –
                 Nie widziałem jeszcze człowieka, który miałby tak mało zrozumienia dla sztuki
                 jak ty… Jesteś dokładnym przeciwieństwem swojej siostry.
                   Dziunia aż podskoczyła, a sofka zaskrzypiała pod nią: – Tak dobrze znasz
                 moją siostrę? A wiesz chociaż, że ona zatkałaby sobie uszy, gdyby słyszała twoje
                 gadanie o sztuce i literaturze?
                   – Zatkałaby uszy, toby zatkała, ale w niej jest zrozumienie dla sztuki, którego
                 ty nie posiadasz za grosz.
                   – Ja też je posiadam!
                   – Ani krzty!
                   – To dlaczego nie zaczynasz swoich artystycznych wieczorów, zanim ja nie
                 przyjdę na górę?
                   – Nie czekam na ciebie, tylko na Michała.
                   – Łajdak z ciebie!
                   – Ty też przychodzisz przecież tylko ze względu na Michała, nie szkodzi.
                 Widzę, jak ziewasz ukradkiem.
                   – Mam własne poczucie smaku, a że ono nie współgra z twoim, to już nie
                 moja wina.
                   – Z pewnością nie współgra. Nie masz wrażliwości, nie masz wyczucia ani
                 jakości, ani głębi. Jeśli coś do ciebie przemawia, to jest wulgarne, krzykliwe,
                 płaskie. Nie masz tego czegoś, co nazywa się wysublimowaniem.
                   Rozsiadła się, udając obrażoną: – Ciągle gadasz to samo, idę sobie!
                   – No to na co czekasz? Aż ci pokażę tamtą stronę drzwi? Jesteś zbyt wielkim
                 kontrastem dla mojej pracy. Nie mogę sprostać tobie i jej w tym samym czasie.
          398      – Łajdak! Łajdak! Łajdak!
   395   396   397   398   399   400   401   402   403   404   405