Page 401 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 401

Obrócił twarz w jej stronę, zamrugał przeszywającymi, szklistymi oczami.
                   Wielkie usta rozciągnęły się w uśmiechu: – Jesteś antypodami sztuki, bo jesteś
                   życiem. Płaskim, wulgarnym, krzykliwym, autentycznym i uroczym.
                      Podskoczyła z sofy, podbiegła do niego, czarną czupryną sięgając prosto do
                   jego twarzy: – Frazeolog! Złotousty! Blefiarz! Nie dałabym złamanego grosza
                   za twoje słowo i oczywiście za te twoje bohomazy! – Garnek z babką zaczął
                   mocno pyrkać na kuchni i Dziunia rzuciła się, aby zdjąć go z ognia. Potem znów
                   rozciągnęła się na sofce. Podkurczyła nogi, oczy zwróciła ku mrocznemu, wie-
                   czornemu niebu, na tle którego widziała zarys sztalugi malarskiej przed oknem
                   i przygarbioną sylwetkę Wintera. Nie odzywała się więcej. Tak naprawdę nie
                   chciała mu przeszkadzać. Lubiła jego pokój, który różnił się od wszystkich innych
                   znanych jej wnętrz. Panował tu szczególny klimat, niepowtarzalna atmosfera,
                   którą ceniła, choć często wyśmiewała i żartowała z niej. Może Winter ma rację
                   – myślała – że ona nie rozumie jego sztuki we właściwy sposób, tak jak i jego
                   samego. Ale czuła do niego sympatię. Była w nim świeżość, jakby nieustannie
                   był czymś poruszony. Nigdy nie nudziła się z nim, dokładnie tak, jak nigdy nie
                   nudziła się z Michałem, choć przyczyny, w każdym z tych wypadków, były zupełnie
                   inne.
                      W końcu zobaczyła, że Winter odkłada pędzle, dotyka pulsu na ręce, przeciera
                   czoło, zsuwa beret z głowy. Obrócił się w stronę wnętrza pokoju i wykrzyknął:
                   – Jeszcze tu jesteś?! – usiadł obok niej: – Powiedz mi prawdę – potrząsnął jej
                   ramię – co Michał myśli o moim stanie?
                      – Nic nie myśli – odpowiedziała.
                      – Zupełnie nic? I to nazywa się przyjaciel?
                      – Rzeczywiście myślisz, że jesteś pępkiem świata i że my poza tobą nie
                   mamy ciekawszych tematów! A poza tym wszyscy wiedzą, że ty przetrzymasz
                   tę swoją chorobę… bo jesteś czarnoksiężnikiem, a do tego jesteś silniejszy niż
                   dziesięciu zdrowych.
                      – Kto jest o tym przekonany? – zapytał rozpromieniony, z dziecięcym niedo-
                   wierzaniem w oczach.
                      – No wszyscy… Michał… ja.
                      – Ajajaj, jak cudownie brzmią twoje kłamstwa! – zawołał. – No, ale jeśli tak
                   jest, to wstań i zamknij mi już to okno i zasłoń je.
                      Ledwo Dziunia zeskoczyła z sofki, a już Winter położył się na jej miejscu
                   i rozpiął roboczy fartuch. – Ten obraz tu… tej nagiej… z tymi rudymi włosami… –
                   usłyszał pytanie Dziuni. – Czemu ten obraz stoi odwrócony do ściany, dlaczego
                   go nie obrócisz?
                      – Ponieważ jest nieudany, to jedna z moich większych porażek. – Odpowiedział.
                   – Znasz ją? Mam na myśli modelkę? Może będzie tutaj. Dziwna z nią sprawa.
                   Jest… jak światło, raz rozbłyśnie, raz gaśnie. Czasem spotykam ją i wygląda jak
                   cień, innym razem – promienieje… A potem… całkiem coś innego. Na pierwszy
                   rzut oka nic takiego… ale ja mam dobre oko do tego… mleczna cera twarzy…   399
   396   397   398   399   400   401   402   403   404   405   406