Page 386 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 386
ławce. Jedzą gorącą zupę i zagryzają kromkami chleba. Dużo milczą, a wydaje
jej się, że nie przestają gadać.
Gdy tylko wróciła do domu, wzięła miskę pełną czerwono-zielonych buracza-
nych liści i zbiegła do pompy je opłukać. Woda z pompy chlusnęła, rozlała się
po liściach i przelała przez brzegi miski. Wokół panował gwar. Sąsiedzi również
siedzieli pochyleni nad naczyniami z opłukiwaną zieleniną. Niebo już szarzało.
Daleko, daleko coś na nim szumiało. Sąsiedzi podnieśli głowy, przyłożyli dłonie
do czół. Eskadra samolotów przecinała niebo niczym piła. Zbliżyły się, leciały
tak nisko, że można było zauważyć swastyki na ich skrzydłach.
– Lecą na wschód – zauważył któryś z sąsiadów.
Gdy tylko odleciały, Estera podeszła do pompy, włożyła ręce do miski i za-
czerpnęła łyk wody. Piła, patrząc jak woda kapie spomiędzy palców. Pomyślała,
że to znak: jeśli uda się jej nabrać trzy duże łyki zanim woda przecieknie przez
palce, będzie to oznaczało, że dziś Isroel do niej przyjdzie. Udało jej się – ener-
gicznie przetarła mokrymi dłońmi twarz, włosy, z przyjemnością jak młoda kura
otrzepała się z wody i chwyciła pełną miskę.
Wszedłszy na górę, wzięła się zaraz za gotowanie, sprzątanie, strojenie się.
Gdy czesała włosy, przerwała nagle śpiewaną piosenkę i nadstawiła uszu. Na
schodach słychać było kroki Isroela. Wiedziała, że przyjdzie.
Nie odwróciła się do niego, gdy wszedł. Bała się, żeby nie wyczytał zbyt wiele
z jej twarzy. Gdy doszła do siebie, dalej unikała jego wzroku. Zajęła się pracą
w kuchni, aż Isroel podszedł i chwycił ją w ramiona. Był zaniedbany, zarośnięty.
Ostry zapach potu unosił się wokół jego ciała. Estera chciała, żeby stał tak przy
niej długo, długo i nie puszczał. Ale odepchnęła go od siebie.
Wziął puste wiadra i zniknął. Słyszała jak wesoło stukają na schodach
i odprowadzała ten dźwięk aż do wyjścia na podwórze. Skoczyła do lusterka,
żeby dokończyć czesanie, i wejrzała w przymrużone, roześmiane oczy, które
na nią spoglądały. Chciała ładnie wyglądać, być ładna. Chciała, żeby Isroel
powiedział jej, że jest ładna. Nigdy jej tego nie powiedział. Pomiędzy nimi pięk-
no nie miało znaczenia. Powinna być szczęśliwa. Ale zamiast tego, jej sercem
targały wątpliwości: może mu się nie podoba? Może nie jest dla niego dość
piękna? Może powinna sprawdzić, w której sukience najbardziej przyciąga jego
wzrok?
Isroel przyszedł z wodą i zrzucił z siebie wiatrówkę i koszulę. Wystawiła
mu do sieni miskę i patrzyła, jak się myje. Nagość połowy jego ciała, lśniąca
i jaśniejąca od wody, zdradzała siłę – chociaż barki były kościste i pochylone,
kręgosłup sterczący, a łopatki i żebra odznaczały się wyraźnie na skórze. Nie
był wysoki, ale jej przypominał olbrzyma – dosłownie wielkości Walentina. Tak,
gdy patrzyła na zarośniętą pierś Isroela, przyszedł jej na myśl ów młodzieniec
o czarnej, kręconej czuprynie, o cygańskich oczach, które tak czarowały. Byli
tak od siebie różni, a mimo to tak podobni. Im bliżej była z Isroelem, tym bliżej
384 czuła się też z tamtym dzikusem i w ogóle z wszystkimi mężczyznami jej życia.