Page 382 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 382

kłębiły się w zakamarkach serca. – Czasem, nocą – mówiła dalej – nie mogę
                 wytrzymać. Wyskakuję z łóżka i chcę biec… Słyszę odgłosy butów na schodach
                 i czuję się jak w potrzasku. Gdybym chociaż miała dokąd uciec. Nieraz siedzę
                 nocą na łóżku, w ubraniu. A gdy zasypiam, słyszę gwizdki. Goni mnie policja. Na
                 pewno pan rozumie… Pan wie…
                   – Dziś nikt nie przyjdzie – powiedział głosem tak czystym, jak jego oczy.
                   – Dzisiaj się nie boję – zapewniła.
                   Postanowiła na cześć gościa zrobić placki kawowe. Poprosiła, żeby zamknął
                 okno i ponownie włączył światło. Tym razem, gdy usiedli przy stoliku naprzeciwko
                 siebie, dystans między nimi zdawał się mniejszy. Coś puściło. Gorące placki przy-
                 jemnie chrzęściły w zębach. Popijali filiżanki brunatnej kawy. Esterze wydawało
                 się, że Isroel uśmiecha się do swojej filiżanki. Schowała oczy za kubkiem z kawą
                 i odezwała się: – Śmieje się pan ze mnie.
                   – Śmieję się do pani – powiedział. – Jestem szczęśliwy, że się spotkaliśmy.
                   Chciał przenocować na podłodze. Powiedziała mu, że miała kiedyś więcej
                 łóżek i materaców, a rodzina wuja Chaima ukrywała się tu i spała zarówno na
                 podłodze, jak i na łóżku. Teraz jednak ma tylko jedno łóżko, pozostałe spaliła.
                 Zaprosiła go do swojego łóżka.
                   Okno pozostawało otwarte. Wiatr igrał jego skrzydłami, które kołysały się
                 na zawiasach i skrzypiały. W wąskim łóżku było niewygodnie. Nieznajome ciała
                 odsuwały się od siebie. Ciasnota im to jednak uniemożliwiała. Chcieli tak po
                 prostu zasnąć, ale sen nie przychodził. Coś się między nimi kotłowało. Coś nie
                 dawało spokoju. Chcieli zamienić parę słów, ale nie wiedzieli, co powiedzieć.
                 Uśmiechali się więc do okna. Uśmiechali do siebie. W końcu nie mogli już wy-
                 trzymać i wybuchnęli głośnym śmiechem. Śmiech rozbujał ich ciała, przysuwając
                 głowę Estery do barku Isroela, jej talię do jego ramion, jej policzek do jego, jej
                 usta do jego ust.
                   Gdzieś w środku nocy opowiedziała mu o Herszu… O Walentinie. Gdzieś
                 w środku nocy opowiedział o żonie Fajdze i córeczce Masi. Coś w nich rozpaczało,
                 coś świętowało.
                   – Nie zostawiaj mnie samej – szepnęła Estera.
                   – Nie zostawię cię samej – obiecał.
                   – I tak przecież wszystko jedno – jęknęła.
                   – Nie jest wszystko jedno – powiedział. – Ale samej cię nie zostawię.
                   – Czeka nas śmierć – żałowała.
                   – Będziemy żyć – obiecał.




                                                 *

          380
   377   378   379   380   381   382   383   384   385   386   387