Page 383 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 383

Po tej nocy nie szukali już słów, aby opisać sprzeczne uczucia. Pomiędzy nimi
                   było to, co było. Zwyczajnie.
                      Isroel nie zawsze nocował u Estery. Czasem znikał na całe dnie – a to jego
                   nagłe znikanie na powrót przywoływało nastroje, jakie pamiętała z życia z Her-
                   szem. Także Isroel strzegł swojej tajemnicy, tak to sobie wyobrażała. Wyobrażała
                   sobie też, że jest przeciwieństwem Hersza. A jednak nikt inny, tylko właśnie Isroel
                   wzbudził w niej zainteresowanie jej własną partią.
                      Znajomość z Isroelem sprawiła, że wszystko zaczęło się prostować, nie tylko
                   wewnętrznie, ale też fizycznie. Z twarzy zniknęła żółć. Oczy odzyskały żywy blask.
                   Znów potrzebowała lusterka, więc odnalazła je wśród innych gratów. Ponownie
                   zaczęła się stroić każdego dnia po pracy. Okno trzymała otwarte, aby czasem
                   wyjrzeć na ulicę, poszukać Isroela.
                      Cały majątek Isroela składał się z pełnego plecaka i kartek na jedzenie. Estera
                   zaczęła prać jego koszule i cerować skarpety. Brała teraz racje dla dwojga i nie
                   stawała już w kolejkach, żeby pobyć między ludźmi, lecz miało to głębszy sens.
                   Nie miała czasu. Była ważna. Miała rodzinę.
                      Isroel zaproponował, żeby wyprowadziła się z komórki i znalazła sobie lepszy
                   pokój. Wzruszała ramionami: – Nie opłaci się.
                      Patrzyła w jego oczy i cieszyła się swoim odbiciem, które w nich znajdowała.
                   Mogła w nich zauważyć, że rośnie i rozkwita. Dostrzegła też, że dziwi go ta zmiana.
                   Tłumaczyła mu: – Jestem jak kwiat, który nie może żyć bez wody… Umieram bez
                   miłości… Mówię serio… Gdy z mojego serca znika miłość, czuję, jakby wszystko
                   w środku się rozpadało, gniło, usychało.
                      Gdy Isroel spał w domu, rano wychodzili razem, Estera do resortu, on do
                   swoich spraw. Przyjemnie było iść do pracy, obejmując mężczyznę. Wymieniali się
                   półsłówkami, urywanymi zdaniami, ale Esterze nie przeszkadzało, że on często
                   jej nie słucha, tylko marszczy czoło i kroczy pogrążony w myślach tak od niej
                   dalekich. Jej dłoń tkwiła jednak w jego dłoni, przytulona i bezpieczna, rozmowa
                   ich palców wydawała się istotniejsza, ważniejsza.
                      W resorcie pracowała pilnie. Ręce były sprawne, nogi mocne, a głowa lekka.
                   Jej myśl, niesiona rytmem maszyny, odlatywała daleko i nieraz płatała figle,
                   męcząc upartymi życzeniami, które nie dawały wytchnienia. Życzeniami głupimi
                   i niespełnialnymi. Grzesznymi. Jakich nigdy w getcie tak wyraźnie nie czuła, tak
                   bardzo nie pragnęła – nigdy w życiu. Chciała mieć dziecko. Musiała mieć dziec-
                   ko. Spróbowała w życiu tak wielu rzeczy, tylko tego jednego pragnęła, musiała
                   jeszcze spróbować.
                      Często siedząc przy maszynie, fantazjowała, jak to będzie posiadać dwie
                   rzeczy: wolność i dziecko. To było proste życzenie, a jednak wydawało się bez-
                   czelne – jakby pragnęła zbyt wiele. Na jej roześmianej twarzy pojawiały się łzy,
                   nie wytrzymałaby takiego szczęścia. To byłoby ponad siły. Pękłaby. Eksplodowała.
                   Razem z marzeniami dopadał ją dziki głód. Wszystko rwało się w niej do jedzenia,
                   przeżuwania, gryzienia.                                              381
   378   379   380   381   382   383   384   385   386   387   388