Page 381 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 381
Zerwał się na równe nogi: – Wykluczone!
Estera podniosła się natychmiast: – Mam łupiny ziemniaczane… Dużo.
Błagam pana.
Zaczął niecierpliwie chodzić po pokoju. Estera skoczyła do piecyka i zajrzała
do środka. Coś przyszło jej do głowy. – Jeśli pan chce – zaproponowała – może
pan tymczasem napalić, pójdzie szybciej. Wskazała drewniane klocki i kilka bry-
kietów pod ścianą. W milczeniu zbliżył się do piecyka i w końcu zdjął watówkę.
Estera wzięła się za mycie łupin ziemniaczanych, skrawając je do garnka. Czuła
słabość w dłoniach, łamanie w nogach. Coś świątecznego przebudziło się w niej,
ale ledwo starczyło jej na to sił. Pot skrzył się na czole.
– Zasłania pani okno także za dnia? – zapytał Isroel, rozpalając ogień. – To
tak, jakby w ogóle nie miała pani okna.
– A komu potrzebne okno? – spojrzała na niego przelotnie. – Poza tym, nie
chce mi się zdejmować, a potem znowu wieszać zaciemnienia. – Obmył dłonie
i podszedł odsunąć zasłony. Podbiegła do niego: – Proszę tego nie robić. Będzie
prześwitywać.
– Pani jest bojaźliwa – powiedział i skierował się ku drzwiom, zabierając ze
sobą watówkę. – Dobrej nocy i raz jeszcze dziękuję.
Zastawiła mu drogę, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem: – Jedzenie
zaraz będzie gotowe. – Uwiesiła mu się na ramieniu: – Przyrzekam panu… Nie
jestem bojaźliwa… Proszę mi pomóc przysunąć ławkę do łóżka. – Po chwili
miała go w garści. Pomógł jej przesunąć ławkę. – Proszę ją chwycić – rozkazała
i chwycił. Kazała mu się rozsiąść. Garnek bulgotał na kanonce. Siedzieli przy
stole i wsłuchiwali się w ten dźwięk: blat pomiędzy ich ciałami, wyczekujące
milczenie pomiędzy spojrzeniami.
Wkrótce zupa z ziemniaczanych łupin i natki pietruszki stała przez obojgiem
na stole. Jedli pospiesznie. Takie siedzenie naprzeciw siebie było dla obojga nie
do zniesienia. Twarz Isroela pokryła kamienna hardość. Estera wiedziała, że
siedzi z nią przez wdzięczność, przez grzeczność – i że myśli w tej chwili, w jaki
sposób wyjść, nie sprawiając nadmiernej przykrości. Była mu wdzięczna za
zrozumienie. Szybko zabrała talerze, zgasiła światło i ściągnęła chustę z okna.
Otworzyła je szeroko. Wiatr zakołysał skrzydłami okna i powiał jej w twarz. Staw
przy cegielni po drugiej stronie drutów srebrzył się blado. Z daleka wcinały się
w horyzont czarne kontury nagrobków cmentarza. Dużo, dużo dalej, grubą linią
czernił się las.
Isroel stał przy niej. – Ma pani piękny widok – powiedział. – Co panią tak
przeraża?
– Skąd pan wie, że coś mnie przeraża? – zapytała.
– Wiem.
– Tam – wskazała dłonią. – Tam w cegielni każdej nocy coś się dzieje… Może
na cmentarzu. Słyszę krzyki… Płacz. Czasami słyszę je pod oknem, napływają
wprost do ucha… Przyjemnie było rozwijać wstęgi strachu, które tak długo 379