Page 384 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 384

Nieraz zdarzało jej się pogrążonej w myślach pochwycić hałas resortu. Do jej
                 uszu dobiegały rozmowy, szepty. Znów zaczęto rozmawiać na temat list. Czyich?
                 Kto tym razem pójdzie? Oczywiście samotni, bez rodzin. Po nich nikt nie będzie
                 musiał płakać. Estera szybciej deptała maszynę do szycia, szybciej pracowała
                 palcami. Chciała, żeby szum zagłuszył i rozrzedził to, co do niej docierało. Wszystko
                 było kłamstwem, zmyśleniem.
                   Góra różowych gorsetów rosła w skrzynce obok. Ostatnio za każdym razem,
                 gdy spod jej ręki wychodził gotowy gorset i Estera otrzepywała go z nici i oglądała,
                 przychodziły jej na myśl kobiety, które mają się nim wiązać. Te obrazy wzbudza-
                 ły w niej nienawiść. Nie myślała słowami, ale kłębiło się w niej przekleństwo.
                 Uważnym wzrokiem rozglądała się po hali i widziała: dla tysięcy kobiecych ciał
                 – różowe gorsety, dla tłustych ciał Niemek – gorsety. Będą się nimi wiązać jak
                 sznurami nienawiści, przekleństwa, które płynie ze wszystkich chudych rąk i wy-
                 raża się w każdym pchnięciu igły, w każdym szwie. Estera czuła wręcz fizycznie,
                 że nasącza swoją produkcję trucizną. Dosłownie widziała, jak trucizna wlewa się
                 w pory kobiecych skór, a gdy te dotykają skóry mężczyzn – oficerów, generałów
                 – przechodzi na męskie ciała – i niszczy, unicestwia ich nasienie.
                   Wydawało jej się dziwne, że Niemcy boją się tylko sabotażu, a nie innej formy
                 żydowskiego oporu: przekleństwa, które przeniknie mundury, ubrania, płaszcze
                 i buty wyrabiane w getcie. Była pewna, że gdziekolwiek trafią rzeczy wyrabiane
                 przez żydowskie dłonie, tam wypełnią swoją tajną misję: niszczenia tego, który
                 będzie z tej pracy korzystał, prześladując go na wieki, po grób.
                   Chciała, żeby stało się to jak najszybciej. Nie miała cierpliwości. Znowu gadano
                 o listach… A ona chciała jeszcze poczuć smak bycia matką.
                   W chwilach tak patetycznej, nieznanej wcześniej nienawiści, zaczynała
                 śpiewać, a dziewczęta przy maszynach podchwytywały jej śpiew. Pieśń miała
                 w sobie moc, upór. Maszyny stukały do taktu i towarzyszyły swoim szmerem.
                 Estera w takich chwilach pozdrawiała dźwiękiem swego głosu Isroela, błogosła-
                 wionego towarzysza.
                   Nie kaprysiła przy wybieraniu piosenek. Śpiewała jedną za drugą, tak jak
                 przychodziły na myśl, powiązane ledwo dostrzegalnymi skojarzeniami. Pieśni
                 walki i piosenki o miłości, kołysanki i zabawne przyśpiewki. Wszystkie one,
                 stare, dobrze znane pieśni o dobrze znanych słowach, brzmiały tutaj inaczej,
                 jakby przydano im nowej głębi, nowego sensu. Śpiew trwał niekiedy godzinę,
                 dwie – aż niespodziewanie coś chwytało za serce i powracała pamięć: robią listy.
                 Piosenka, do tej pory brzmiąca tak swobodnie i pewnie, traciła skrzydła i upa-
                 dała. Pomiędzy jedną maszyną a drugą zapadała cisza. Aż w końcu i maszyny
                 przerywały na moment pracę – i dziewczyny spoglądały po sobie. Żadna z nich
                 nie potrzebowała gorsetu. Przeciwnie, wystające kości bioder chętnie otuliłyby
                 się odrobiną ciała, które mogłoby je zaokrąglić. Patrzyły na siebie pytającym
                 wzrokiem: Której jutro zabraknie? Której maszyna jutro zamilknie? – A pojutrze
          382    gorsety zrobione rękami tych, których zabraknie, otulą żywe ciała.
   379   380   381   382   383   384   385   386   387   388   389