Page 379 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 379
opowiada takie historie. To jasne, że szwab celowo rozpuszcza takie pogłoski,
żebyśmy się trzęśli jak w febrze. Z lepszego źródła wiem, że wszyscy wywiezieni
w czasie szpery są w Niemczech, w obozach, i niczego im nie brak. Dzieci i starsi
trafili do Szwajcarii pod opiekę Czerwonego Krzyża. Obyśmy wszyscy doczekali
tego, com słyszała od ludzi, którzy dostają stamtąd kartki. Wierzę i mam nadzieję,
jak tu stoję, że lada dzień sama dostanę kartkę z informacją o moich maleń-
stwach… Napisaną przez pielęgniarkę ze Szwajcarii, bo moje… Nie umiały jeszcze
pisać…
Rozdarte chmury gnały po niebie. Ziemia sączyła wieczorny chłód. Estera
zapięła się pod szyją i postawiła kołnierz, jakby chciała uchronić się nie tylko
przed zimnem, ale też przed gadulstwem kobiety. Dotarłszy do domu, w żaden
sposób nie potrafiła wdrapać się na poddasze. Pożegnała sąsiadkę i ruszyła
ponownie na ulicę. Ciaśniej otuliła się kołnierzem, zarzuciła menażkę przez
ramię i włożyła ręce do kieszeni.
Poczuła, jak pod jej ramię wślizguje się czyjaś ręka. Chwyta ją i ciągnie do
siebie. Nie zdążyła odwrócić głowy, gdy usłyszała głos: – Chodźmy, proszę się
nie oglądać… Szybko! – Patrzyła wciąż naprzód i tylko kątem oka uchwyciła
zarys męskiej twarzy. Głos w uchu szeptał: – Skręćmy w lewo i wejdźmy do
bramy. – Już w bramie obróciła głowę i przyjrzała się nieznajomemu. Chciała
otworzyć usta, coś powiedzieć. Ale szli zbyt szybko. Serce biło jej jak szalone,
a niepokój obcego wprawiał w drżenie całe jej ciało. Mężczyzna ciągnął ją za
sobą, wręcz niósł, trzymając palce mocno zaciśnięte wokół jej ramienia. W końcu
nie wytrzymała. Przystanęła. Głos poganiał: – Szybciej… Szybciej… Proszę mi
uczynić przysługę… Idą za mną.
Uniosła brwi. W jej pamięci przebudziło się wspomnienie, w oczach zamajaczyła
znajoma twarz. „Hersz… Hersz…” w jej bijącym sercu dźwięczało imię. Zdarzył się
kiedyś śnieżny dzień pierwszego maja… – pośpiech już nie przeszkadzał. Zawie-
rzyła tej ręce i pozwoliła się prowadzić przez zaułki. Teraz jednak nie spuszczała
swojego towarzysza z oczu. Widziała, jak jego poorane czoło lśni od potu, jak
usta zaciskają się a wzrok przepełnia niepokój. Dawno już nie pochłaniała tak
niczyjej twarzy. Kim mógł być? W tej chwili nie miało to znaczenia. Ważne było, że
znalazła cel – ten sam, który mężczyzna u jej boku. Chciała tego samego, co on.
W końcu zwolnił kroku i rzadziej oglądał się za siebie. Spacer w objęciach
sprawiał przyjemność. Miło było trzymać głowę opartą o czyjś bark. Jednocze-
śnie pamięć na nowo zaczęła wertować obrazy z przeszłości, zatrzymując się
w końcu na pewnej chwili minionego czasu… Na buteleczce perfum, którą ktoś
przyniósł jej w prezencie, do jej pokoju, w domu przy Lutomierskiej. Para wier-
nych oczu szła w ślad za nią, gdy mijała to podwórze. To już nie były te same
oczy… Nie ta sama twarz. Obcy u jej boku z niewiadomych przyczyn przywołał je
z zapomnienia.
Nieznajomy zatrzymał się na rogu ulic. – Dziękuję – powiedział. – Donosiciel
Gestapo śledzi mnie od dwóch godzin. – Już chciał ją puścić, gdy wreszcie na 377