Page 380 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 380
nią spojrzał. Po raz pierwszy. Zorientował się natychmiast: – To pani! – zawołał.
– Od Chaima Pończosznika, co? Pani ma na imię…
– Estera – pomogła. – A pan jest synem Iciego Meira Stolarza – przypomniała
sobie teraz bez trudu.
– Isroel – uzupełnił i mocno ścisnął jej dłoń. – Bardzo dziękuję. – Poczuła,
jak pod jego uściskiem miękną wszystkie kości dłoni. Chciała, by trwało to
jak najdłużej. Kolejny obraz powrócił w tym momencie: stała przed zamkniętą
bramą przy Lutomierskiej po tym, gdy wyprowadzono wuja Chaima z rodziną
i wszystkimi innymi mieszkańcami ulicy. Isroel też tam stał, ona zaś nie potrafiła
go zostawić – chciała mu towarzyszyć dokądkolwiek idzie. Dokładnie tak, jak
teraz.
– Dokąd się pan udaje? – spytała. – Może… mogłabym przejść się z panem
jeszcze kawałek… Będzie pewniej.
Rozejrzał się po ulicy i machnął ręką. – Późno się robi. Nocuję po drugiej
stronie mostu.
– Po drugiej stronie?! – zawołała. – Teraz nie da się przejść. Proszę spojrzeć
– wskazała pusty most w oddali.
– To na nic – potarł czoło.
Nabrał odwagi i wsunął dłoń dziewczyny pod swoje ramię. Pociągnęła go
za sobą. Z początku powoli, następnie coraz szybciej. – Dlaczego szuka pana
Gestapo? – zapytała, jakby chciała go zagadać.
Był zajęty własnymi myślami i teraz to on pozwalał się prowadzić. Nagle spy-
tał: – Może wie pani o jakimś pustym mieszkaniu… Żebym mógł przenocować?
W razie, gdyby szpicel ciągle miał mnie na oku… Nie mogę narażać towarzyszy.
– Tak, wiem gdzie takie znaleźć – oświadczyła pewnie. – W moim domu. –
Patrzyła na jego zmęczoną twarz, na zmarszczki wokół ust. Był od niej niewiele
wyższy, wydawał się jednak duży i silny. Zdawało się jej, że wypełnia sobą całą
ulicę. Obudziło się w niej pragnienie, które wstrząsnęło nagle całym ciałem – by
trzymać go w ramionach, jak trzyma się dziecko.
Nie odezwał się więcej, ona zaś nie pytała. Dopiero gdy zaszli do jej izdebki,
powiedział: – Tutaj pani mieszka? – Stał naprzeciw niej, pod lampą. Esterze
wydawało się, że z jego wejściem ściany pokoju rozsunęły się. Wzrok chłopaka
był jasny, jakby czytał jej najbardziej skryte myśli. – Sama? – zapytał.
– Sama – odpowiedziała.
Podziwiała jego niezwykle jasne oczy, prawie błękitne, dziecięce. A przecież
wzrok miał silny. Poprosiła, żeby usiadł na jedynej ławce. Ona sama siadła
naprzeciw niego na łóżku. Unikali patrzenia na siebie, czuli się coraz bardziej
nieswojo. Nie próbowali nawet nawiązać rozmowy. Uśmiechali się zakłopotani,
nie tyle do siebie, co obok siebie – głupio, wstydliwie, aż w końcu wszystko to
przerwał pytaniem: – Zaprasza mnie pani, żebym tu przenocował?
Wyprostowała się: – Słyszałam, że tu w kamienicy jest puste mieszkanie.
378 Zapraszam zaś na wspólny posiłek.