Page 237 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 237

bezpieczne, był domek panny Sabinki. Pod nim znajdowała się piwnica, którą
                   łatwo było zakamuflować. Poza tym domek ten był na Marysinie, gdzie mieszkali
                   ważni ludzie, co zdawało się gwarantować, że tam akcje nie będą prowadzone
                   z taką surowością.
                      Zwierzył się Dziuni. Ona wiedziała o Sabince, a mimo to chciał ją pozyskać.
                   Dziunia nie mogła pojąć: – Chcesz, abyśmy się tam ukryli?
                      Popatrzył jej prosto w oczy: – Dziuniu, to już nie ma znaczenia.
                      – Wszystko ma znaczenie, dopóki żyjemy – odpowiedziała. – Nie chodzi
                   o mnie. Chodzi o mamę. Mówiłeś jej chociaż?
                      – Jeszcze nie było czasu…
                      – To kiedy będzie odpowiednia pora?
                      – Przecież ci mówię. To wszystko… Nie wiesz, co się dzieje?
                      – Nie pójdę się tam ukryć.
                      – Pójdziesz. Wszyscy pójdziemy.
                      Dla kucharki Rejzli musiała to być ciężka próba. Nie chciała być sama w te
                   straszne dni. Faktycznie nic już jej nie łączyło z Cukermanami i żyła na własny
                   rachunek, ale już samo przyzwyczajenie, płynące z przeżycia wielu lat z tymi
                   ludźmi, tworzyło więzy w takich czasach. Zwłaszcza że jej siostra wraz dziećmi,
                   którym pomagała, zniknęła w czasie akcji zimowej, została więc sama na świecie.
                   Ale w takich czasach po prostu było lepiej żyć samemu i ukrywać się samemu.
                   Więc dlatego obwieściła Samuelowi swoją decyzję: – Nie ruszam się z tego
                   podwórka. Tutaj jest moje szczęście – i pozwoliła im odejść.
                      Panna Sabinka nie miała pojęcia o gościach, którzy przybyli, aby zamieszkać
                   w jej piwnicy. Samuel miał klucz do jej domu, a ona każdego ranka chodziła do
                   Sonderkommando, gdzie pracowała. Tam czuła się bezpiecznie, więc do domu
                   wracała tylko na nocleg.
                      Piwnica była wietrzna, rozkopana, na wpół zasypana gruzem i ziemią. Pod
                   schodami stało kilka pustych skrzynek i na nich to właśnie rodzina przesiedziała
                   pierwszą noc. Siedzieli przytuleni jeden do drugiego, aby było im cieplej. Przed
                   świtem usłyszeli, jak Sabinka wstaje, zamyka drzwi. Przez mały otwór widzieli,
                   jak przechodzi obok z na wpół splecionymi blond warkoczami.
                      Matylda śledziła Sabinkę. Ani Samuel, ani Dziunia nie musieli jej mówić,
                   gdzie się znajdują, a klucz, który Samuel wyjmował z kieszeni, również był
                   tego wymownym znakiem. Była obrażona, upokorzona, zamyślona – a jednak
                   obojętna. Coś w niej pękło i odpadło jak skorupka. Jej dusza była klawiaturą,
                   na którą opadł niszczycielski młot. Muzyka zamilkła na wieki, białe klawisze
                   – rozsypane, struny – porwane, ścianki – zapadnięte. Już nic nie bolało i nie
                   raniło.
                      Gdy tylko Sabinka zniknęła z oczu, Samuel zaproponował córkom, aby poszły
                   z nim na górę i pomogły mu znaleźć coś do okrycia. Zaprowadził je do sypialni
                   Sabinki. Tutaj znajdowało się łóżko, na którym spędzał z nią czas, jednak nie
                   miało to dlań żadnego znaczenia. Otworzył kufry, w których leżały kołdry, suknie,   235
   232   233   234   235   236   237   238   239   240   241   242